Przez ostatni tydzień przemierzaliśmy greckie wyspy Chios i Lesbos, żeby udokumentować warunki, w których żyją teraz tysiące uchodźców i uchodźczyń. Wszyscy czekają na decyzje, czy mogą kontynuować swoją podróż w poszukiwaniu bezpieczeństwa.
Nie dajcie się zwieść – tu też jest zima, od miesięcy jest zimno i mokro i to jeszcze nie koniec. Dlatego wzywamy premiera Grecji Alexisa Tsiprasa do przeniesienia tych osób do Grecji lądowej, gdzie w lepszych warunkach będą mogli oczekiwać na decyzje. Domagamy się działań i wzywamy do tego także poprzez Twittera:
.@PrimeministerGR — please don’t forget about the refugees stranded on the Greek islands. They are human beings who deserve better conditions and a brighter future away from there. #RefugeesWelcome #OpenTheIslands https://t.co/BpxWEWASnJ
— Amnesty UK (@AmnestyUK) 2 lutego 2018
Wyślij Tweeta do premiera Grecji Alexisa Tsiprasa:
Refugees stranded in the cold on the Greek islands must be moved to safety @PrimeministerGR. #OpenTheIslands
Wyślij wiadomość teraz!
Na greckich wyspach przebywa w tej chwili 15 000 osób, większość uciekła przed wojną. W wyniku porozumienia między UE a Turcją, które zawarto w marcu 2016 roku, tysiące osób zostały zmuszone do oczekiwania na wyspach miesiącami, podczas gdy greckie władze starają się pośpiesznie odsyłać ludzi do Turcji. Porozumienie opiera się na założeniu, że Turcja jest bezpieczna dla syryjskich uchodźców – rzeczywistość jest jednak zupełnie inna.
Umowa przez wielu została uznana za sukces, ponieważ zmniejszyła liczbę osób, które przybywają do Grecji. Jednak jest to kolejna próba UE przerzucenia swojej odpowiedzialności za ochronę uchodźców na inne państwa, a szczególnie zagrożeni ludzie żyją w przerażających warunkach.
Podczas naszej wizyty rozmawialiśmy z dziesiątkami osób – wiele z nich przybyło samotnie, inne z rodzinami. Przybyli z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, ale też z innych miejsc – pochodzą z Syrii, Afganistanu, Kuwejtu, Erytrei i Somalii.
Przed przybyciem do obozów prowadzili normalne życie. Byli inżynierami, piekarzami, prowadzili sklepy, pracowali na budowach, byli rolnikami, prawniczkami, studentkami, nauczycielami. Jednak w obliczu ekstremalnego zagrożenia zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów i teraz żyją w obozach Vial i Moria w Grecji.
Obóz Vial na Chios jest schronieniem dla około 2000 uchodźców i uchodźczyń. Cześć z nich – jeśli mają wystarczająco dużo „szczęścia” – mieszka w czymś na kształt kontenerów. Jest w nich sucho i są solidne, ale w nocy i tak jest tam bardzo zimno. Reszta osób musi sobie radzić w dużym płóciennym namiocie, w którym są dziesiątki pokoi stworzonych własnoręcznie z koców. W każdym znajduje się kilka osób i jest w nich zupełnie ciemno bo dodatkowe koce są wykorzystywane do odizolowania się od reszty i zadbania o minimum prywatności.
Rozmawiamy z Erytrejczykiem o imieniu Saare*, który twierdzi, że inne narodowości mają priorytet w przenoszeniu ich z obozu i że zupełnie tego nie rozumie. Niestety napięcia między różnymi grupami to rzeczywistość dla osób zmuszonych do życia razem w tych trudnych okolicznościach.
Saare jest tu z żoną, dzielą kontener z tuzinem innych osób. Mówi, że chcą trochę prywatności, ale nie jest to możliwe. Na spotkanie i ocenę ich sytuacji mogą liczyć najwcześniej w marcu, do tego czasu nie pozostaje im nic innego jak tylko czekać.
Rozmawialiśmy z 18-letnim Kuwejtczykiem o imieniu Doumi, który jest w Vial od 4 miesięcy. Dotarł tu przez Turcję na łodzi z 60 osobami, z których część zmarła po drodze. Przybył sam i jak twierdzi nawet nie myśli o swojej przyszłości – tylko o tym, jak się stąd wydostać. Strasznie widzieć tak młodą osobę, która powinna mieć przed sobą wiele możliwości, a nie ma nadziei na przyszłość.
Rozmawialiśmy także z syryjską parą, która zaprosiła nas do swojego namiotu na rozmowę, ściągnęli koce, żebyśmy mogli usiąść. To niewiarygodne, że mają w sobie tyle gościnności, nawet w takiej sytuacji. Haya może mieć raka piersi, pokazali nam jej zdjęcia z prześwietlenia, które trzymają w kopercie kupionej jeszcze w Damaszku. Twierdzi, że lekarze z obozu traktują to poważnie, ale obawia się, że działają za wolno by jej pomóc. Jej mąż Joram mówi, że chce tylko zająć się żoną i umożliwić dzieciom pójście do szkoły.
Uderzające, choć nie zaskakujące jest to, że każdy rodzic z którym rozmawialiśmy, niewiele myśli o sobie i swojej przyszłości. Chcą po prostu lepszego życia dla swoich dzieci: żeby byli bezpieczni, mogli zdobyć wykształcenie. To niezbyt wygórowane marzenie, ale wszyscy tutaj mocno o to walczą.
Później spotkaliśmy się z młodym, około 20-letnim Syryjczykiem o imieniu Sayid. Przebywa tu od 3 miesięcy, musiał zostawić swoją żonę i 8-miesięczne dziecko. Sayid chce ich tu sprowadzić, martwi się też o rodziców, z którymi nie rozmawiał od 20 dni, odkąd ich wioska została zniszczona podczas nalotu. Mówi, że ma pieniądze, potrzebuje tylko papierów, by mógł opuścić wyspę. Chce być nauczycielem: „Chcę pójść do szkoły i zacząć od nowa”.
Zapytaliśmy Sayida, czy możemy zrobić mu zdjęcie, ale odmówił. Wiele osób, z którymi rozmawialiśmy nie pozwoliło nam na robienie zdjęć. Boją się, że mogą mieć kłopoty ze strony strażników w obozie. Oczywiście nie chcą, żeby odesłano ich do domu albo opóźniono proces przeniesienia z wyspy, więc najbezpieczniej jest zachować anonimowość.
Prawdopodobnie najmniejsze szanse na szybkie opuszczenie wysp mają mężczyźni, którzy przybyli tu sami. Ich sprawom nadano najniższy priorytet. Nie są uznani za szczególnie narażonych (określenie zarezerwowane na przykład dla kobiet w ciąży, osób z poważnymi problemami zdrowotnymi), mogą czekać w obozie nawet ponad rok.
W Morii na Lesbos spotkaliśmy się z młodym Afgańczykiem o imieniu Jaah, który żartował, że pobyt tam tak go postarzał, że aż posiwiał. Jednak kiedy mówi o tym, że chciał pracować, uczyć się, podróżować, ale teraz nie myśli o żadnej z tych rzeczy, jego słowa łamią serce. „Po tygodniu spędzonym tutaj człowiek zaczyna wariować” – mówił nam.
Jaah należy do afgańskiej społeczności w Morii – obozie, który jest schronieniem dla 7000 osób (to ponad 3 razy więcej niż jego możliwości). Afgańczycy mają swojego przedstawiciela, jest nim starszy mężczyzna o imieniu Abdul. Opiekuje się młodszymi, a ci traktują go jak ojca. Abdul jest zły, że mężczyźni często czekają tu miesiącami lub latami tylko na to, żeby ich wniosek o azyl został odrzucony, a oni odesłani do domu. Zastanawia się dlaczego nie można im tego powiedzieć wcześniej, zamiast marnować w ten sposób czas. „Jesteśmy ludźmi, jak długo mamy tolerować taką sytuację?” – pyta.
Również w Morii spotkaliśmy 30-letnią Jemenkę o imieniu Adleina, która opisywała niedawne zdarzenia. Mieszka w części tylko dla kobiet, ale jednej nocy mężczyźni zaczęli rzucać kamieniami, łamać ogrodzenia i rozbijać okna. Mężczyźni chodzili z zasłoniętymi twarzami, włamali się do kobiecych kontenerów i kradli rzeczy. Kobiety zostały w kontenerze i zastawiły wejście łóżkami aż sytuacja przestała być niebezpieczna. „Policja użyła gazu łzawiącego, miałyśmy twarze całe w łzach jeszcze siedząc w pokoju – nie wiedziałyśmy co to było”. Policjanci opuścili teren o 1 w nocy, gdy wszystko nadal się działo, i nie wrócili do 6 rano.
Czytamy o liczbie uchodźców, ale trzeba pamiętać, że za tymi liczbami kryją się szokujące, smutne, wyjątkowe historie. Jest ich zbyt wiele by je wszystkie opowiedzieć.
Tak jak historia rodziców, którzy dostali pieluchy i mleko dla dzieci podczas pierwszego miesiąca pobytu, ale od tego czasu już nie.
O posiłkach, które są marne i zbyt małe byś nie czuł głodu czekając na kolejny.
Czy o zwykłej nudzie w oczekiwaniu na przeniesienie lub odesłanie do domu.
Lub o strachu, który jest tak duży, że boisz się iść do łazienki w nocy, bo nie wiesz kogo tam spotkasz.
Historie o czekaniu na lekarza od 4 rano, by kilka godzin później dostać kilka tabletek, które i tak zbytnio nie pomogą.
Czy setek dzieci zmuszonych do spędzenia części swojego dzieciństwa bez szkoły.
O depresji i niepokoju, które rozlewają się po obozie jak pożar.
Te historie rodziców, rodzeństwa i dzieci, którzy zostali daleko w domach, ale wciąż pełnych nadziei, że pewnego dnia będą mogli dołączyć i rozpocząć nowe życie.
Lub kobiety w zaawansowanej ciąży, która śpi na podłodze w namiocie, bo nie ma dla niej innego miejsca.
I historie tysięcy innych osób, z którymi nie rozmawialiśmy.
Odwiedzając obóz ciężko pojąć jak ludzie mogą spędzić w takich warunkach nawet jedną noc, a co dopiero tygodnie, miesiące, czy nawet lata.
Ludzie zostali tu uwięzieni, ich życie jest w zawieszeniu. Czekają na to, co może przynieść los, czy będą musieli wrócić do niebezpiecznych miejsc, choć zaryzykowali wszystko byle stamtąd uciec. Jeśli mają szczęście będą mogli zacząć nowe życie gdzieś, gdzie jest bezpiecznie, ale na odpowiedź na pytanie co dalej będą jeszcze długo czekać.
To nie tylko prawo – oni potrzebują i zasługują na nadzieję na lepszą przyszłość. Wzywamy greckiego premiera Alexisa Tsiprasa by zrobił pierwszy krok i przeniósł uchodźców z greckich wysp do Grecji lądowej – Almas Korotana (AIUK), członek misji Amnesty International na greckich wyspach
Twój Tweet może się przyczynić do zmiany. Kiedy działamy razem, ludzie u władzy nas słuchają. Wyślij Tweeta do premiera Grecji Alexisa Tsiprasa:
Refugees stranded in the cold on the Greek islands must be moved to safety @PrimeministerGR. #OpenTheIslands
Wyślij wiadomość teraz!
*Imiona zmieniono by chronić tożsamość osób.