Dwie dekady i tak kulejących na Ukrainie reform w zakresie ochrony praw człowieka zostały niemal zaprzepaszczone w ciągu jednej nocy, 16 stycznia tego roku, gdy Parlament w Kijowie przeprowadził zmianę w prawie ograniczającą wolność wypowiedzi, stowarzyszania i zgromadzeń.
Sztuczne zaszczepienie praw przyjętych w ostatnich latach w sąsiedniej Rosji było szytym na miarę wyposażeniem ukraińskich władz w większe uprawnienia do karania osób uczestniczących w antyrządowych protestach na kijowskim Majdanie oraz stłumienia rozszerzającego się niezadowolenia.
Prezydent Janukowycz musiał mieć nadzieję, że zastraszy szeregi pokojowych demonstrantów: nie udało mu się. Tak jak w przypadku wcześniejszych prób brutalnego rozproszenia protestów, ich liczebność jeszcze wzrosła – tak jak gniew ludzi. Przemoc rodzi przemoc, więc miesiąc później świat z przerażeniem oglądał krwawe zwieńczenie demonstracji.
Miesiąc później Janukowicz uciekł do Rosji, ujawniono jego korupcję, obalono jego rządy, a parlamentarna większość jego partii została zdziesiątkowana przez dezercje.
Nowy rząd też ma swoje problemy – przedłużającą się bezkarność przemocy Euromajdanu. W tym tygodniu szef wiodącego kanału TV za swe redakcyjne zasady został brutalnie pobity przez posła, który napadł na niego ze swymi zbirami.
Reformy, których nie udało się wprowadzić poprzednim rządom, teraz też nie będzie łatwo wprowadzić ze względu na ogromne wyzwania ekonomiczne, przed którymi stoi państwo, utrzymujące się zagrożenie dalszej rosyjskiej interwencji na wschodzie i różnej maści skrajnie prawicowych nacjonalistów, którzy wzięli udział w obaleniu rządu, a którzy w nagrodę zyskali ważne stanowiska w nowej administracji. Rząd będzie musiał włożyć wiele wysiłku, by zapewnić, że wszyscy Ukraińcy mogą oczekiwać równego udziału w przyszłości ich kraju.
Na dodatek jest jeszcze Krym. Prezydent Putin wydaje się mieć czego pragnął. Ma większość mieszkańców Krymu po swojej stronie – nie żeby Ukraińcy i Tatarzy, etniczni mieszkańcy regionu – czuli się zaproszeni do wolnego wyrażenia ich punktu widzenia w tej sprawie.
Wielu mieszkańców Krymu będzie czuło, że wraca właśnie do domu. Jednak jeśli ktokolwiek naprawdę liczy, że wywieszenie rosyjskich flag ponad budynkami lokalnych władz poprawi w jakiś sposób rządy, wypleni korupcję czy wzmocni udział demokratycznych mechanizmów w prowadzeniu ich spraw, prawdopodobnie szybko zostanie wyprowadzony z błędu – z minimalną przestrzenią do wyrażenia sprzeciwu.
18 marca, gdy Prezydent Putin stał w złoconych salach Kremla i przypieczętowywał to, co w rzeczywistości było wojskowym przejęciem władzy, eksportował na półwysep także rosyjskie prawo. Wraz z pociągnięciem pióra mieszkańcy Krymu zostali związani obcym zestawem przepisów. I będzie to miało druzgoczący wpływ na zdolność korzystania przez nich z przysługujących im praw człowieka.
Powinni zważać na ostrzeżenia płynące z najnowszej historii. Kiedy 7 maja 2012 roku zaczynała się obecna kadencja Prezydenta Putina, wypowiadał się za większym zaangażowaniem obywateli w sprawy publiczne i zachęcał do szerszych społecznych konsultacji na temat reform prawnych. Stało się jednak coś odwrotnego.
Odpowiedź rosyjskich władz na pokojowe protesty może być najlepiej zobrazowana brutalnym stłumieniem opozycyjnej demonstracji na Placu Błotnym w przeddzień inauguracyjnego przemówienia Putina. Gdy na ulice wyszły tysiące osób, zostały stłoczone w wąskim korytarzu przez dzierżących pałki funkcjonariuszy. Aresztowano setki osób. Na skutek chaosu, który zapanował setki osób poniosło też obrażenia.
W zeszłym miesiącu podczas pokazowych procesów aktywistów aresztowanych na Placu Błotnym nawet międzynarodowe zainteresowanie na skutek Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi nie ostudziło zapału, z którym aparat państwowy zakończył pokojowy protest przed moskiewskim sądem. Znów aresztowano setki osób.
Przez ostatnie dwa lata zwykli Rosjanie, a nie tylko najgłośniejsi krytycy, dostrzegli ciągłe ograniczanie ich praw przez władze. Wprowadzano kolejne przepisy i administracyjne środki, które naruszały nie tylko międzynarodowe zobowiązania prawne, ale konstytucję samej Rosji.
Chodzi m.in. o:
- Przepisy ograniczające pokojowe protesty wysokimi grzywnami dla organizatorów demonstracji naruszających szeroką listę restrykcyjnych zasad i regulacji. W 2013 roku podczas 81 wydarzeń w samej Moskwie zatrzymano ponad 600 osób; setki zatrzymano w ciągu zaledwie ostatniego miesiąca.
- Prawo o "zagranicznych agentach" z 2012 roku doprowadziło do zdławienia organizacji pozarządowych w całej Rosji. Kilka organizacji i ich liderów spotkało się z wysokimi karami za odmowę zarejestrowania się jako "zagraniczni agenci". Niektóre zmuszono do zamknięcia, a wiele innych obawia się dalszych prześladowań.
- Wprowadzone w zeszłym roku homofobiczne przepisy używane są do ograniczenia wolności wyrazu i zgromadzeń osób LGBTI i przyczyniło się już do eskalacji w całej Rosji związanej z homofobią przemocy. Za ich naruszenie nakładane są grzywny w wysokości do 3000 dolarów.
- Bluźnierstwo stało się przestępstwem po krótkim i pokojowym, choć prowokacyjnym, politycznym występie punkowej grupy Pussy Riot w głównej Cerkwi Kościoła Prawosławnego w Rosji.
- Oszczerstwo znów stało się przestępstwem.
Nie spodziewajmy się, że mieszkańcy Krymu zostaną zaangażowani w debatę publiczną na temat tych opresji "made in Russia", które są już wprowadzane na półwyspie.
Nie będą w stanie. W Rosji państwowa kontrola została narzucona na najważniejsze agencje prasowe. Krytyczne strony i blogi zostały zamknięte i zastraszone oskarżeniami. Redaktorzy i szefowie wpływowych niezależnych mediów zostali zwolnieni, a popularne kanały informacyjne kablówek zostały zdjęte z anteny przez kilku dostawców telewizji satelitarnych.
Sygnały ostrzegawcze są jasne. Na Krymie zbliża się rozprawa. Ale the repression won’t be televised – represje nie będą transmitowane przez telewizję.