Przez ostatnie dwa tygodnie setki ludzi straciło życie na morzu, uratowano ponad 10 000 osób. Wielu uratowanych ma do opowiedzenia wstrząsające historie. Prezentujemy jedną z nich, historię somalijskiego chłopca, który podczas przerażającej podróży, która trwała w sumie ponad trzy miesiące, stracił swojego przyjaciela. Amnesty International rozmawiała z nim w ośrodku na Lampedusie, w niecały tydzień po tym, jak 17 kwietnia został uratowany. Na jego prośbę imię zostało zmienione.
Mam na imię Ali i pochodzę z Somalii. Mam 15 lat.
Kiedy miałem 9 lat oddzielono mnie od rodziny i przeniosłem się do Mogadiszu, stolicy, gdzie wraz z przyjaciółmi mieszkałem w części Yaaqshiid. Tam nauczyłem się angielskiego i pracowałem czyszcząc buty żołnierzom.
Nieco ponad trzy miesiące temu opuściłem Somalię. Tam jest pełno problemów – walki, susza, głód. Szukam lepszego życia. Chciałbym pojechać do Norwegii.
Podróżowałem wraz z przyjacielem. Jego ojciec zapłacił za nas obu, abyśmy mogli dotrzeć z Somalii, przez pustynię, do Libii. To była długa i ciężka podróż w furgonetce przez Etiopię, Sudan i Libię. Mój przyjaciel nie przeżył, wypadł przez tył ciężarówki. Przemytnicy jechali bardzo szybko i niebezpiecznie przez Saharę.
Przemytnicy zatrzymali samochód i sprawdziliśmy, czy wszystko z nim w porządku, ale nie było. Zakopaliśmy go na pustyni. Miał 19 lat. Gdy później zadzwoniłem do jego ojca, żeby powiedzieć mu co się stało, odbyłem bardzo trudną rozmowę.
Po około trzech miesiącach od opuszczenia Somalii dotarliśmy do Trypolisu. W dużym domu, gdzie przebywało wiele osób, spędziliśmy około tygodnia. Przemytnicy umieścili Somalijczyków i Erytrejczyków w osobnych domach. Ludzie, którzy nas pilnowali byli bardzo źli, bili moich przyjaciół. Poza tym mieli różne rodzaje broni, w tym pistolety.
Właściciel łodzi zażądał ode mnie więcej pieniędzy za podróż do Europy – 1,900 dolarów. Ale ja nie miałem ani pieniędzy ani rodziny, która mogłaby za mnie zapłacić. Dlatego inni ludzie w domu pomogli mi zebrać wystarczającą ilość pieniędzy, by odbyć tę podróż.
Ale on nas okłamał. Powiedział, ze łódź będzie stabilna i wykonana z włókna szklanego, a była to zwykła nadmuchiwana plastikowa łódź.
Kolejne 22 osoby, wszystkie z Erytrei, odniosły poważne obrażenia – zostali kompletnie poparzeni. Jednak przemytnicy i tak zmusili ich, by wsiedli na łódź.
Wsiedliśmy na łódź 13 kwietnia późnym wieczorem i opuściliśmy Trypolis około północy. Było nas ponad 70 osób, w tym wspomniane ranne osoby. W sumie było to 45 Somalijczyków, 24 Erytrejczyków, 2 Bengalczyków i 2 Ghańczyków.
Około 9 lub 9:30 rano powietrze zaczęło uchodzić z łodzi. Ludzie stłoczyli się z przodu i starali się zabezpieczyć dziurę. Użyliśmy telefonu satelitarnego by wezwać pomoc. Statek ratowniczy przybył po 6 godzinach.
Te 6 godzin to najgorsze chwile mojego życia. Myślałem, że zginę. Ludzie głośno się modlili, prosili boga o przebaczenie.
Około 15:00 przybył statek – szara łódź włoskiej Guardia di Finanza.
Czułem się, jak nowo narodzony.
Moim przyjaciołom z łodzi nic się nie stało, ale ranni byli w jeszcze gorszym stanie po podróży. Jedna kobieta z Erytrei zmarła z powodu poparzeń. Inna kobieta podróżowała z dwuletnim synem, ale była bardzo poważnie ranna i inni ludzie na łodzi się nim opiekowali. Gdy dotarliśmy na Lampedusę zostali rozdzieleni*.
Teraz mamy schronienie, jedzenie i dziękujemy bogu, że nas uratował. I dziękujemy Włochom.
Wiele osób ginie, ale ludzie z Somalii będą dalej podróżować – w wielu krajach nie ma pokoju, nie ma pracy.
Tu, na Lampedusie, zobaczyłem plakat, który bardzo mi się spodobał. Było na nim napisane: „ratujcie ludzi, nie granice”. To jest właśnie moje przesłanie do rządów.
* Amnesty International w rozmowach z pracownikami ośrodka i z dyrektorem lokalnego szpitala potwierdziła, że kobieta i jej dziecko połączyły się później na Sycylii.
Wezwij przywódców państw Unii Europejskiej do działania.