Diana Eltahawy, wysłannik terenowy Amnesty International w Libii.
15 kwietnia 2011
Od jego początku przed paroma zaledwie tygodniami, zachodnie granice Libii przekroczyło w poszukiwaniu bepieczeństwa i ochrony już około 236.000 osób. Wśród nich znajdują się zarówno Libijczycy, którzy uciekli w trosce o własne życie, jak i wielu obywateli innych państw, którzy do Libii przyjechali jako pracownicy migracyjni. Dzięki wspólnym inicjatywom OIM i ACNUR, dwóch spomiędzy najważniejszych międzynarodowych organizmów zajmujących się osobami migrującymi i uchodźcami, około 100.000 spośród tych osób mogło już powrócić do swych domów.
Dzięki pomocy swoich krajów pochodzenia, kolejne dziesiątki tysięcy wróciły już do ojczyzny. Następni oczekują na możliwość podróży. Jednak inni, na przykład obywatele Somalii czy Erytrei, nieomal wyzbyli się już nadziei na powrót do domów, ponieważ w przypadku powrotu do swoich krajów, zagrażałoby im poważne niebezpieczeństwo. Niecierpliwie czekają, aż znajdzie się trwałe rozwiązanie ich trudnej sytuacji, doskonale świadomi faktu, że nadciąga już upalne lato.
Podczas naszych odwiedzin, w dwóch głównych obozowiskach w okolicy, w Shousha i w obozie Czerwonego Półksiężyca ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich znajdowało się 6.660 osób. Liczby zmieniają się codziennie, ponieważ niektórzy wracają do domów, jednak cały czas do obozów napływają nowe osoby.
Rozmawialiśmy z grupą Erytrejczyków, których kalwaria rozpoczęła się w 2006 roku. Po tym jak uciekli z Erytrei przed siłowym wcieleniem do wojska, podjęli długą i niebezpieczną wędrówkę, aby dotrzeć do Libii, gdzie w większości przypadków zostali zatrzymani przez władze libijskie i więzieni w nieludzkich warunkach, zazwyczaj również bici. Mówią, że nawet na wolności nidgy nie czuli się bezpiecznie, ponieważ władze libijskie bynajmniej nie uznawały ich prawa do prośby o azyl, a jako zagraniczni obywatele traktowani byli jak cel nadużyć i wyzysku. Ich już sama w sobie rozpaczliwa sytuacja pogorszyła się jeszcze, kiedy rozpoczął się konflikt. Jako że nie mogli już znaleźć pracy i obawiali się agresywnych napaści, które mogły ich spotkać po wyjściu na ulicę, przebywali zamknięci w swoich domach, aż do momentu ukończenia przygotowań do podróży do Tunezji.
Faraj Mohamed Omar, obywatel Erytrei, który w Libii przebywał od 2007 roku, opowiada, że zdecydował się opuścić Trypolis po tym, jak o świcie z 25 na 26 lutego grupa ośmiu mężczyzn ubranych po cywilnemu, z których dwóch uzbrojonych było w kałasznikowy, wyważyła drzwi do mieszkania, które dzielił z innymi Erytrejczykami. Przeszukali pomieszczenie w poszukiwaniu broni, a nieznajdując żadnej zmusili Faraja i jego towarzyszy do przyłączenia się do manifestacji popierającej pułkownika Kaddafiego i wykrzykiwania sloganu ¨Allah, Libia, Muammar [Kaddafi]¨. Wkrótce po tym zdarzeniu Faraj i jego przyjaciele zdecydowali się na ucieczkę do Tunezji, i ostatecznie, po przejściu przez okropne doświadczenie przekraczania licznych przejść kontrolnych i po skonfiskowaniu im kart ¨sim¨ z telefonów komórkowych, dotarli do względnie bezpiecznego Ras Jdir.
Poznaliśmy też trzech Erytrejczyków w żałobie. Dokładnie dzień wcześniej otrzymali wiadomość, że niektórzy z ich bliskich znajdowali się wśród setek osób, które straciły życie na morzu, próbując dotrzeć z Libii do Europy w ciągu ostatnich tygodni. Siedemnastoletnia Ermeria Solomon samotnie podróżowała aż do Tunezji, po tym jak 20 marca jej siostra, dwudziestoczteroletnia Alamaz Solomon, wyruszyła do Europy na statku wypływającym z wybrzeża w pobliżu Trypolisu. Nie miały wystarczająco dużo pieniędzy, aby opłacić przejazd dwóch osób. Almaz zapłaciła 3.500 dolarów amerykańskich za podróż, która kosztowała ją również życie.
Wieści o tej ostatniej tragedii rozniosły się po całym Shousha. Mimo tego, Somalijczycy mieszkający w obozie powiedzieli nam, że wielu ich rodaków zdecydowało się nielegalnie powtórnie przekroczyć granicę z Libią od strony Tunezji w desperackiej próbie znalezienia łodzi, które zabrałyby ich do Europy.
Liban Sheikh Ibrahim, trzydziestodwuletni Somalijczyk, opowiedział nam, że on i jego liczna rodzina, w sumie 14 osób (w tym dwójka dzieci), szóstego marca postanowili uciec od niepewnej sytuacji w Libii. Na autostradzie biegnącej w stronę Tunezji, w pobliżu Az Zawiya, pojazd, którym podróżowali został zatrzymany przez grupę uzbrojonych mężczyzn, którzy mieli ze sobą flagę opozycji wobec pułkownika Kaddafiego. Zmusili oni wszystkich mężczyzn do wyjścia z pojazdu i padnięcia na kolana na ziemi. Według opowieści Somalijczyka, jeden z nich krzyknął “zastrzelcie ich, to najemnicy”. Jednak zarówno Libanowi, jak i jego rodzinie udało się ujść z życiem dzięki interwencji Libijczyka, których ich wiózł, a który powiedział uzbrojonym mężczyznom, że to “dobrzy somalijscy muzułmanie”, a nie najemni żołnierze. Wiele innych osób pochodzących z Afryki subsaharyjskiej z którymi rozmawialiśmy, również mówiło, że było narażonych na niebezpieczeństwo napaści z powodu powszechnego przekonania wśród przeciwników Kaddafiego, że ten sprowadził afrykańskich najemników, aby wzmocnić swoje siły w walce z oponentami.
Abdelrahman Abdallah Morsal, również Somalijczyk, opowiedział nam, że był świadkiem jak w dzielnicy Trypolisu Jansour, w miejscu, gdzie w grudniu odbyły sie protesty przeciwko rządowi, zwyczajni Libijczycy bili na ulicy nigeryjskiego mężczyznę. Według jego relacji podejrzewali, że Nigeryjczyk był stronnikiem Kaddafiego i grozili, że go spalą. Abdelrahman szybko uciekł z miejsca zdażenia, w obawie, że sam będąc czarnym cudzoziemcem mógłby paść ofiarą podobnej agresji.
Inne osoby opowiadały nam o trudnościach, które stanęły im na drodze podczas ucieczki z Libii. Na przykład trzej obywatele Wybrzeża Kości Słoniowej zostali zaczepieni i zatrzymani już po wyruszeniu do Tunezji, ale kiedy ciągle jeszcze znajdowali się w Trypolisie. Żołnierze rządowi zaprowadzili ich wtedy do aresztu w Tweisha, gdzie Somalijczycy byli przetrzymywani od trzech do siedmiu dni, bici i poniżani. Ostatecznie wypuszczono ich nie wyjaśniając powodów, dla których zostali zatrzymani i uwięzieni, ani tym bardziej nadużyć, których się wobec nich dopuszczono.
Obecnie mój kolega i ja opuszczamy już Ras Jdir, aby udać się na południe, w pobliże przejścia granicznego Dhehiba, gdzie w ciągu ostatnich dni zaobserwowano wzrost liczby przybywających z Nalout i okolic Libijczyków. Mamy nadzieję, że dostarczą nam oni więcej informacji o tym, co dzieje się na zachodnich terytoriach Libii.
Tymczasem Amnesty International bezustannie prosi społeczność międynarodową, aby uznała przesiedlenie uchodźców pochodzących z krajów trzecich, którzy znajdują lub znajdowali się w Libii, za priorytet, z powodu braku jakiegokolwiek innego możliwego trwałego rozwiązania. To wezwanie do tej pory pozostaje bez odzewu. Nadszedł czas, aby społeczność międzynarodowa zintensyfikowała swoje wysiłki i pomogła ludziom poradzić sobie z tą tragedią, która zaczęła się ujawniać.
Tłumaczyła Janina Wollny