Donatella Rovera, badaczka Amnesty International ds. kryzysowych
18 kwietnia
Na dwie dzielnice mieszkaniowe, które udało mi się odwiedzić w przeciągu ostatnich czterech dni – Qasr Ahmad, we wschodniej części miasta, oraz Zawia al-Mahjoub w zachodniej – spadają setki rakiet i pocisków moździerzowych. Nie jestem już w stanie zliczyć domów niszczonych całkowicie na ślepo.
Szpitale, szkoły, meczety, zakłady przemysłowe i port – w którym na ewakuację oczekują tysiące zagranicznych robotników – to tylko niektóre przykłady atakowanych celów. Wielu mieszkańców trafionych domów uszło bez szwanku, jednak nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Odłamki pocisków spadających na budynki i ulice ranią i zabijają zarówno dorosłych, jak i dzieci.
Najcięższe zniszczenia widoczne są w centrum miasta, gdzie przebiega stale przesuwająca się z ulicy na ulicę “linia frontu” pomiędzy oddziałami pułkownika Kadafiego a siłami opozycji. Na całym tym obszarze widziałam wiele pocisków kasetowych, które stanowią ogromne zagrożenie, również z powodu dużej ilości niewypałów, dosłownie zaśmiecających ulice.
Jak wiemy z doświadczeń w innych regionach, na przykład w południowym Libanie, gdzie pociski kasetowe były używane na dużą skalę przez wojska izraelskie w 2006 roku, broń tego typu zabija i okalecza cywilów, a zwłaszcza nieświadome niebezpieczeństwa dzieci, które chętnie podnoszą ładunki, na długo po zakończeniu walk, gdy ludzie wracają do porzuconych domów.
Waleczni, lecz przerażeni mieszkańcy Misraty z coraz większym trudem znajdują w oblężonym mieście bezpieczne schronienie.
Dziś rano w dzielnicy Zawia al-Mahjoub, w zachodniej części miasta, widziałam budynki niszczone rakietami i pociskami moździerzowymi bez rozróżnienia, dom po domu. Pociski nadal spadały na okolicę całe przedpołudnie. Część mieszkańców opuściła okolicę po wcześniejszych atakach, lecz wielu pozostało na miejscu, nie wiedząc dokąd się udać, czy gdzie szukać schronienia.
W jednym z uszkodzonych budynków zastałam cztery rodziny, łącznie ponad 40 osób, zgromadzone w jednym pokoju, na parterze, w centralnej części budynku – mają nadzieję, że w ten sposób zapewnią sobie bezpieczeństwo w razie kolejnego trafienia.
‘Ali’, właściciel budynku, powiedział mi że jego rodzina przyjęła pod swój dach trzy inne, zmuszone do opuszczenia własnych domów w innej okolicy.
‘Brat ‘Alego’, sparaliżowany od pięciu lat, trząsł się i płakał w swoim łóżku. Chory nie może mówić, jednak słyszy dobrze, a eksplozje kolejnych spadających pocisków napełniają go przerażeniem.
‘Ali’ wraz z resztą rodziny, chociaż starają się go uspokajać, sami również czują strach i ogromną bezradność wobec toczących się wydarzeń. Wcześniej tego samego dnia, 34- letni syn ‘Alego’ oraz ich 53- letni sąsiad zostali ranni przy własnej furtce, gdy przed budynkiem upadła rakieta.
Spotkałam ich później obu w szpitalu. Zostali poważnie ranieni odłamkami – syn ‘Alego’ ma głęboką ranę na szyi, a jego sąsiad ranioną jamę brzuszną i połamane przedramię, w którym odłamek przerwał tętnicę.
Również miejscowa klinika w Zawia al-Mahjoub nie została oszczędzona. W sobotę popołudniu (16 kwietnia) pocisk moździerzowy uderzył w parking raniąc pracownika i przechodnia. Mohammed, 42- letni technik anestezjolog powiedział mi: “Kiedy wyszedłem na dziedziniec po kubek kawy, w pobliżu eksplodowały dwie rakiety, więc szybko ukryłem się w budynku, ale zanim dobiegłem do drzwi, trzecia rakieta wybuchła na parkingu”.
Druga ofiara ataku, Faraj, 45- letni nauczyciel, przyszedł do kliniki odwiedzić przyjaciela rannego we wcześniejszym ataku moździerzowym przed swoim domem. Lekarze opiekujący się Mohammedem i Farajem opisali ich obrażenia jako głębokie rany klatki piersiowej i jamy brzusznej. Faraj ma również złamaną rękę.
Okolica była już kilkakrotnie ostrzeliwana przez oddziały Kadafiego. W jednym z takich ataków, 5 kwietnia, zginęła Maryam, dziesięcioletnia dziewczynka, która bawiła się na podwórku swojego domu, kiedy spadł na nie pocisk z moździerza. Zmarła od ran spowodowanych przez odłamki.
Tego samego dnia dwoje innych dzieci, Ahmad oraz Abdelsalam, mające zaledwie dwa lata, odniosło rany bawiąc się w domu, do którego wpadły odłamki z eksplodujących w pobliżu rakiet. Ahmad ma złamaną kość prawego ramienia a Abdelsalam lewą kość udową.
W jednej ze szkół służących za tymczasowe schronienie wielu rodzinom, 35-letnia Kamila, oczekująca swojego pierwszego dziecka, tak opisała drogę do szpitala: “w naszej dzielnicy pojawili się żołnierze Kadafiego, więc uciekliśmy do moich krewnych w innej części miasta. Po dwóch dniach złapały mnie bóle, myślałam że ronię, więc mąż zabrał mnie do szpitala, jednak po drodze nasz samochód ostrzelano. Mój mąż został ciężko ranny; lewą nogę musiano mu amputować, a prawa miejscami była wypalona do kości. Mnie odłamki raniły w lewą nogę i bok; niektóre fragmenty mam nadal w nodze (wciąż wyraźnie widoczne).
“Dwa tygodnie temu ewakuowano go do Turcji, jednak od tego czasu nie miałam od niego żadnych wiadomości, ponieważ w okolicy nie ma już żadnej sprawnej linii telefonicznej. Miejsce gdzie się schroniłam nie było bezpieczne, więc musiałam znów przenieść się tutaj razem z siostrami. Z domu wyszłam tak jak stałam, teraz żyjemy z łaski innych. Rodzice męża zatrzymali się u rodziny w Tamminie, jednak później tę dzielnicę również zaatakowano, wiele osób uciekło i teraz nie wiem już gdzie są.”
Szwagierka Kamili, matka siedmiorga dzieci, wraz z kuzynką i dwójką jej dzieci, szukają schronienia w tej samej szkole, wraz z kilkudziesięciu innymi osobami. One również od kilku tygodni przenoszą się z miejsca na miejsce, poszukując bezpiecznej kryjówki.
W tej samej szkole spotykam również rodzinę uchodźców z Sudanu, mieszkających w Libii od kilkudziesięciu lat. Yusouf opowiedział mi jak wieczorem 23 marca, podczas ostrzału miasta przez siły Kadafiego, w ich dom uderzyły dwa pociski.
“Kiedy ostrzelano nasze mieszkanie zabrałem żonę i dzieci i natychmiast wybiegliśmy. Myślałem, że będzie można wrócić za dzień czy dwa, ale budynek zajęli ludzie Kadafiego i juz nie mogliśmy wrócić. Cały nasz majątek, w tym paszporty, świadectwa szkolne dzieci i cała reszta została w mieszkaniu. Teraz nie mamy nic”.
Część napotkanych w szkole uciekinierów pochodziła z Qasr Ahmad, wschodniej dzielnicy Misraty w pobliżu portu, gdzie 14 kwietnia zginęły dziesiątki ludzi, w tym czekający w kolejce po chleb.
Jednym z zabitych był Mohammad ‘Ali Sha’ib, lat 47, ojciec dwóch chłopców w wieku czterech i pięciu lat. Innym zabitym był 69- letni Mostepha Hamrouche, którego sąsiad, ‘Omar, opowiedział mi o całym zajściu. “Siedzieliśmy pod ścianą jego domu, razem z innymi sąsiadami, kiedy bardzo blisko zaczęły uderzać rakiety. Poderwaliśmy się i zaczęliśmy uciekać w różnych kierunkach. Mostepha skrył się za drzewem po drugiej stronie ulicy, ale rakieta upadła tuż przy drzewie i zabiła go.”
Mieszkańcy Misraty są przerażeni. W mieście nie mogą znaleźć schronienia, nie mogą go też opuścić. Schwytani w pułapkę giną od przypadkowo wycelowanych pocisków wystrzeliwanych na miasto przez oddziały libijskiego przywódcy.
Pytanie, które zadają sobie wszyscy, jest jedno i to samo – gdzie jest społeczność międzynarodowa i dlaczego nie robi ona nic, aby zapewnić obiecywaną ochronę, tak bardzo potrzebną bezbronnym i zdesperowanym mieszkańcom Misraty?
Tłumaczył: Michał Kurpiński