Indyjskie przebudzenie: pół miliarda kobiet mówi NIE przemocy

Pisze: Weronika Rokicka, Koordynatorka Kampanii Amnesty International Polska; doktorantka na Wydziale Orientalistycznym UW, absolwentka nauk politycznych i indologii, w ramach studiów 2 lata spędziła w Azji Południowej; prywatnie amatorka biegania i fanka krykieta.
Ta tragiczna, choć prosta, historia obnażyła stan poszanowania praw kobiet w Indiach. Amnesty International, podobnie jak wiele innych organizacji, przypomniała przy okazji, że przemoc wobec kobiet nie dzieje się tylko na ulicach dużych miast. Symptomatyczne, że historia młodej mieszkanki New Delhi przemówiła do mediów bardziej niż samotna walka Soni Sori – matki trójki dzieci, nauczycielki szkoły podstawowej z ogarniętego maoistowskim konfliktem stanu Ćhattisgarh. Sori, pochodząca ze społeczności plemiennej 36 letnia kobieta, została aresztowana w 2011 roku za rzekome pośrednictwo w przekazaniu dużych sum pieniędzy lewicowym rebeliantom. Twierdzi, że była gwałcona i torturowana w areszcie. Na jej skargi władze nie reagują. Do tej pory nie udowodniono jej winy. Tymczasem niedawno policjant kierujący tą operacją został odznaczony medalem zasługi za udane działania przeciwko maoistom. Soni Sori została uznana przez AI za więźniarkę sumienia.
Historia ta jest jednak wciąż bardziej rozpoznawalna niż tysiące przypadków kobiet, które padają ofiarą gwałtów małżeńskich – tego pojęcia nie uznaje do tej pory indyjskie prawo, trzymając się ślepo zasady, że to, co ma miejsce za drzwiami domu, jest prywatną sprawą rodziny. Nie mówi się też o kaszmirskich kobietach, które rodzą dzieci pochodzące z gwałtu żołnierzom indyjskiej armii: gwałty na kobietach podczas wojny od stuleci są jednym z najbardziej brutalnych sposobów walki i poniżania „przeciwnika”. Do tej pory na sprawiedliwość czekają tysiące kobiet zgwałconych podczas zamieszek na tle religijnych w Gudżaracie, a do więzień w Indiach wciąż trafiają ofiary handlu ludźmi, bo nie ma jasno sformułowanego prawa odróżniającego kobietę zmuszaną do prostytucji od takiej, która robi to z własnej woli.
Fala protestów, która przetoczyła się od tamtej pory przez Indie – drugi pod względem ilości mieszkańców kraj świata i tak zwaną największą demokrację świata – będzie miała zapewne swoją kulminację 8 marca. Induski ponownie wyjdą na ulice, żeby zaprotestować przeciwko temu, co nazywają kulturą przemocy wobec kobiet, ale przede wszystkim przeciwko władzom, które w ich mniemaniu i w mniemaniu wielu organizacji, w tym Amnesty International, nie zrobiły dostatecznie dużo, żeby historia taka, jak ta z końca grudnia 2012, nigdy więcej się nie powtórzyła. Rząd pospiesznie przygotował zmiany prawne, które mają uzdrowić sytuację, ale podpisane przez prezydenta 3 lutego rozporządzenie nie wprowadza nawet ułamka wszystkich postulatów przedstawionych przez Amnesty. Brakuje zmiany przepisów dotyczących odszkodowań dla ofiar przemocy seksualnej, a także wprowadzenia skutecznego systemu rejestrowania skarg, co uniemożliwiłoby ignorowanie przez policję wielu zgłoszeń, jak ma to miejsce obecnie. Przede wszystkim jednak rozporządzenie po raz kolejny dość arbitralnie decyduje, co jest, a co nie jest warte osądzenia. Sprawiedliwości nie doczekają się tym samym ofiary przemocy domowej, w tym ataków seksualnych, w których sprawcą jest członek rodziny. Sprawiedliwości nie doczekają się też ofiary przemocy ze strony policjantów i żołnierzy – wciąż nie podlegają oni jurysdykcji sądów dla cywilów w kwestiach przemocy wobec kobiet, a stosowana przez nich na służbie przemoc seksualna nie będzie traktowana jako stosowanie tortur.
Rząd indyjski poniósł zatem porażkę. Za wszelką cenę chciał znaleźć szybką odpowiedź na problem, którego rozwiązanie wymaga zarówno dogłębnych zmian prawnych, jak i wprowadzenia programów edukacyjnych w szkołach, na uczelniach, w urzędach i komisariatach policji. Indie zawdzięczają jednak anonimowej ofierze gwałtu większą świadomość wśród samych kobiet, wiedzę, że ataki seksualne są przestępstwem, że mogą domagać się sprawiedliwości i przede wszystkim, że nie powinny wstydzić się przyznania do bycia ofiarą. Czy determinacja samych kobiet wystarczy jednak, żeby Indie wyrwały się ze spirali przemocy? Gdy w styczniu tego roku indyjskie media podsumowywały rok 2012, wiele tygodników nazywało zgwałconą dziewczynę z New Delhi „Kobietą Roku”. To ona zmieni ten kraj – głosiły. Czy na pewno? O ile bowiem nie sposób się nie zgodzić, że była ona jedną z najważniejszych Indusek ostatniego roku, a nawet ostatnich lat, coś jednak w tym określeniu dziwi. „Kobieta Roku”? Czemu nie „Człowiek Roku”? Prawa kobiet to przecież prawa człowieka. Kiedy pomyślimy o torturowanej w więzieniu Soni Sori, o setkach kaszmirskich kobiet uwięzionych w pułapce konfliktu zbrojnego, o ofiarach przemocy domowej, trudno nie myśleć o nich jako o ofiarach naruszeń praw człowieka. Teraz czas, żeby zaczęły też tak myśleć indyjskie władze.
Postulaty AI w sprawie zmian w indyjskim kodeksie karnym:
India: Need for political action after panel’s recommendations to end violence against women >>
India: Amnesty International submission to the Justice Verma Committee >>
Polskie media o przemocy wobec kobiet w Indiach:
Newsweek >>
pap >>
TVN 24 >>