Pojechaliśmy tam, by udokumentować domniemane przypadki łamania i naruszania praw człowieka na niespokojnych ziemiach wschodniej Ukrainy. Słońce praży, sklepy i banki są otwarte, a ludzie, choć mało widoczni, zajmują się swoimi codziennymi sprawami. Są co prawda wakacje, ale na ulicach brakuje turystów. Niekiedy jest tu niesamowicie cicho – to znak, że nie wszystko jest w porządku. Mieszkańcy Mariupola nadal nie mogą pogodzić się z ostatnimi wydarzeniami.
W maju główne budynki administracji były okupowane przez antykijowskich demonstrantów. Policja opuściła swoją siedzibę na oczach wiwatującego tłumu i pozostawiła miasto na łasce samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej – prorosyjskich separatystów. Również stacjonujące w pobliżu Mariupola wojsko wycofało się.
13 czerwca prokijowskie uzbrojone jednostki wkroczyły do miasta, wypędzając separatystów. Na podstawie uzyskanych informacji wiadomo, że zginęło osiem osób, a około trzydzieści aresztowano.
Jednak w Mariupolu w porównaniu do innych miejscowości z regionu nie dzieje się najgorzej. Sytuacja nieco się uspokoiła. Mariupol stał się schronieniem dla osób uciekających przed nasilającym się konfliktem na północy obwodu donieckiego. Powiedziano nam, że dwa tygodnie temu było tu tylko dwóch uchodźców. Obecnie jest ich pięćdziesięciu dwóch, a jeszcze więcej w pobliskich miasteczkach.
Spodziewaliśmy się, że wraz z ogłoszeniem zawieszenia broni, które miało miejsce 23 czerwca, sytuacja się poprawi. Jednak, mimo że liczba aktów przemocy chwilowo spadła, od razu wyczuwa się napięcie, silny strach i atmosferę podejrzeń.
W kawiarni na obrzeżach miasta spotkaliśmy się z Victorią, z zawodu księgową. Nie przychodzi sama – towarzyszą jej dwaj ochroniarze. Z zakłopotaniem siedzą przy stolikach przyległych do naszego i obserwują wejście. My popijamy kawę i rozmawiamy przy akompaniamencie jazzu, w otoczeniu czarno-białych zdjęć Marilyn Monroe, Brigitte Bardot i innych naczelnych gwiazd Hollywood. Poza nami nie ma tu nikogo.
Biorąc pod uwagę pozorny spokój panujący w Mariupolu, może się wydawać dziwne, że Victoria, znana ze swojego prokijowskiego nastawienia, potrzebuje ochroniarzy. Jednak są ku temu powody. Mimo że wielu uzbrojonych zwolenników Donieckiej Republiki Ludowej pozostaje w ukryciu, z pewnością nie mają zamiaru się poddać. Victoria regularnie znajduje w swojej skrzynce na listy kule. Jednak co ważniejsze, Victoria uważa, że Kijów tylko teoretycznie może kontrolować Mariupol. Lojalność policji i innych władz jest wątpliwa, nie wspominając o osobach, które uważają, że Ukrainą rządzi junta.
Gdy Victorii nie towarzyszą ochroniarze, prowadzi lokalną grupę samoobrony, złożoną z wolontariuszy. Uważa, że działania jej grupy zapobiegają powrotowi separatystów, bądź „terrorystów” – jak nazywa ich Victoria. Grupa powstała w kwietniu, po tym jak w starciach między protestującymi mocno ucierpiało dziewięciu proukraińskich aktywistów. Zdaniem Victorii tylko dzięki wysiłkom jej organizacji, której członkowie odpowiednio reagują na akty przemocy, udaje się utrzymać względny ład.
Na tę chwilę ciężko jest ocenić czy ów względny porządek jest w stanie utrzymać się dłużej i na ile posłuszne wobec Kijowa są lokalne władze. Policję rzadko widać w mieście, a mieszkańcy niechętnie rozmawiają, nawet ci, którzy zgodzili się z nami spotkać. Dziennikarz, którego podczas wyborów uprowadzili zwolennicy Donieckiej Republiki Ludowej, przestał odpowiadać na nasze telefony.
Spotkaliśmy kilku niedawno przybyłych do Mariupola uchodźców – bojących się o przyszłość, zagubionych ludzi bez środków do życia, którzy zostawili swój dorobek i historie swojego życia w Słowiańsku, gdzie miały miejsce jedne z największych walk zbrojnych. Gdy przywitaliśmy się z mężczyzną w średnim wieku, jego pierwszą reakcją były słowa: „Nic wam nie powiem!”.
Ciężko przewidzieć, co stanie się z Mariupolem osadzonym w chaosie i bezprawiu konfliktu we wschodniej Ukrainie. Istnieje jednak kilka niepokojących wskazówek.
Według obserwatorów ONZ, których spotkaliśmy, przybyło przypadków uprowadzeń i domniemanych tortur.
W Mariupolu, po „oswobodzeniu” przez prokijowskie siły budynków zajmowanych przez zwolenników strony rosyjskiej, powiedziano nam, że pięćdziesiąt uprowadzonych, zastraszonych i torturowanych osób zostało znalezionych w piwnicy. Nie mogliśmy zweryfikować tej liczby, jednak słyszeliśmy o takich przypadkach przed przyjazdem do Mariupola i udokumentowaliśmy te z Doniecka i Ługańska oraz innych miejscowości, kontrolowanych przez antykijowskie uzbrojone grupy. Także strona antykijowska twierdzi, że porwano kilkoro ich aktywistów, co zamierzamy sprawdzić.
Wiarygodne źródła, powiązane z władzami Mariupola wyraziły poważne obawy dotyczące liczby różnych uzbrojonych grup w mieście – prorosyjskich, proukraińskich, ale też wykorzystujących sytuację zwykłych przestępców. Uzbrojone grupy z obszaru Doniecka i Ługańska nie mają jasno wykształconych struktur dowodzenia. W ten sam sposób zorganizowane są „bataliony”, składające się z ochotników, którzy biorą udział w walkach na Wschodzie po stronie proukraińskiej.
Zatem kto rządzi w Mariupolu? Obecnie nad budynkami administracji powiewa ukraińska flaga, ale sytuacja może zmienić się o 180 stopni w mgnieniu oka. Dla mieszkańców Mariupola oznacza to niepewne jutro przesycone podejrzeniami, nieufnością i strachem.
Tł. Katarzyna Wronczewska