Na misji w Kairze


Straż obywatelska na ulicach Kairu, 30 stycznia 2011.

Zespół Amnesty International w Kairze
W sobotę, złączeni na nowo z dwoma kolegami z Amnesty International wspominaliśmy ostatnie godziny rozłąki. Nasz maraton po ulicach Kairu w nocy z piątku na sobotę by spotkać się z nimi po zwolnieniu z aresztu pewnie wyglądał komicznie, niczym marny film akcji. Wtedy jednak wszystko wyglądało śmiertelnie poważnie, bo martwiliśmy się o ich bezpieczeństwo i chcieliśmy jak najszybciej pozbyć się tej niepewności.
Mimo że po 32 godzinach obaw i bezsenności oraz po kilku krótkich rozmowach telefonicznych z kolegami poczuliśmy wielką ulgę, nie mogliśmy zaznać spokoju dopóki nie znaleźli się w bezpiecznym miejscu, z jedzeniem, prysznicem i czystymi łóżkami. Martwiliśmy się tym bardziej, że zwolniono ich 4 godziny po rozpoczęciu godziny policyjnej, a nie mieli przy sobie dowodów tożsamości, gdyż zabrano im je przy aresztowaniu. Nie wiedzieliśmy też gdzie dokładnie wypuściła ich policja. To było szczególnie niepokojące, bo w nocy Kair to niekończący się labirynt punktów kontroli prowadzonych po rozpoczęciu godziny policyjnej. Już i tak straszną atmosferę pogarszała umundurowana policja, siły bezpieczeństwa ubrane po cywilnemu i zbrojne służby wspierane przez, chyba połowę, egipskiego wojskowego arsenału, czołgów i wozów pancernych. Fakt, że na naszej drodze znalazł się Pałac Prezydencki wcale nie pomógł, okazało się, że są części Kairu, w których godzina policyjna jest pilnowana i respektowana.
Przebiliśmy się przez miasto zatrzymywani co chwilę do sprawdzania dowodów i samochodu. Często musieliśmy też jeździć na około by omijać zablokowane trasy. Podczas gdy my jechaliśmy w ich stronę, nasi koledzy podążali w naszą, natykając się na te same problemy i niebezpieczeństwa. Miejsce spotkania ciągle się zmieniało, gdyż próbowaliśmy znaleźć najlepsze schronienie na noc. Czasami musieliśmy zmieniać trasę zaraz po tym jak udało nam się minąć wyjątkowo trudną i czasochłonną przeszkodę. Raz jeden żołnierz spojrzał na nas zmieszany i lekko poirytowany i zapytał, czy już nas przypadkiem nie widział, i co robimy znowu w tym miejscu. Inny ostrzegał: „Wiecie, godzina policyjna zaczęła się 6 godzin temu. Obyście mieli dobry powód do bycia na zewnątrz”. Mieliśmy dobry powód.
Po 2 godzinach niemal niekończącej się serii telefonów do współpracowników w Londynie, Nowym Jorku i innych częściach Kairu, którzy obserwowali nasze postępy, w końcu ujrzeliśmy światełko w tunelu. Niestety zaraz potem otrzymaliśmy wiadomość, że koledzy, których szukaliśmy zostali prawdopodobnie znów aresztowani, ponieważ siły zbrojne zabrały ich z powrotem do biura departamentu wywiadu. Podeszli do nich, gdy siedzieli w taksówce i z początku nie wierzyli w powody, dla których przebywali na zewnątrz po godzinie policyjnej bez dowodów tożsamości. Koledzy tłumaczyli, że właśnie zwolniono ich po prawie dwóch dniach aresztu, ale uznano, że i tak warto ich sprawdzić.
Dziś cała ta sytuacja to tylko zabawna anegdota, ale w piątek wydawało się, że ledwo skończył się jeden koszmar, a już miał zacząć się drugi. Jeździliśmy od jednego punktu do drugiego wystawiając na próbę cierpliwość naszego kierowcy. Na szczęście sprawa rozwiązała się pomyślnie i spotkaliśmy się szczęśliwie przed hotelem. Byliśmy dumni z naszych kolegów, którzy mimo zmęczenia i ciężkich przejść żartowali z niektórych sytuacji w areszcie, na przykład z trzymanego razem z nimi zagranicznego fotografa, który był zaskoczony, że „5 minut” w Egipcie wcale nie znaczy 5 minut, albo z małej ilości koców i z aresztantów, którzy niezbyt chcieli się dzielić tym, co było. Martwili się też o 30 egipskich aktywistów i obrońców praw człowieka, którzy wciąż byli przetrzymywani. Na szczęście ci zostali wypuszczeni w sobotę i mogli wrócić do domów.
Do teraz nie wiadomo, dlaczego ich wszystkich przetrzymywano.  Ciekawe, czy egipskie władze odpowiedzą, dlaczego działaczy na rzecz praw człowieka i dziennikarzy aresztowano bez nakazu, przez 2 dni przetrzymywano w trudnych warunkach i nie pozwolono im się skontaktować z rodziną, przyjaciółmi, czy adwokatem.
Chociaż dla nas sprawa zakończyła się szczęśliwie, jesteśmy bardzo zaniepokojeni raportem naszych kolegów o stanie jednostki, na terenie której byli przetrzymywani przez siły zbrojne. Mówili, że areszt przepełniony był więźniami, i że słyszeli krzyki bitych ludzi. Jak na razie, mimo obietnic reform, zmian i wzięcia odpowiedzialności, więźniowie wciąż padają ofiarą bicia i znęcania.
Sobota obfitowała w przeżycia i miejmy nadzieję, że więcej się nie powtórzy. Kiedy dzisiaj, niczym kryminaliści powracający na miejsce zbrodni odwiedziliśmy znów egipskie biuro NGO, w którym więziono naszych kolegów mogliśmy wyobrazić sobie wszystko to, co nam opisywali. Z niedowierzaniem patrzyliśmy jak szybko do normalności powrócił targ przy tej samej ulicy, gdzie jeszcze kilka godzin wcześniej 35 Egipcjan i obcokrajowców skuto kajdankami i wepchnięto do aut, podczas gdy rozwścieczony tłum oskarżał ich o zdradę. Dokładnie tak samo jak wczoraj uliczny sprzedawca układał pomarańcze na straganie. W ten sam sposób, w piramidę.
Tłumaczyła: Alicja Cieślar