– Przez zieloną granicę, w 2007 r.
– Zaciągnął pan dług?
– W Wietnamie, 10 tys. dolarów. Miałem to odpracować.
– Kim są ludzie, którzy organizują przerzut?
– Jeśli chcesz wyjechać do pracy, powinieneś szukać kontaktu przez lokalnych milicjantów w Wietnamie. To najpewniejsza droga.
– Oni dbają o to, by płacić dług?
– Jeśli nie płacisz, biorą się za twoją rodzinę w Wietnamie. Do Rosji dotarłem legalnie. Z Rosji na Ukrainę przerzucało nas dwóch ludzi. Potem do Polski, pieszo.
– Co dalej?
– Zawieziono mnie do Wólki Kosowskiej. Wysiadłem i musiałem sobie radzić. Znalazłem człowieka, który mnie zatrudnił. Dał mi ubrania, które miałem sprzedawać. Zarabiałem 700 dolarów, 500 dolarów szło na spłatę długu.
– Komu?
– W moim przypadku był to mój pracodawca. On dbał, żeby spłata trafiała do wierzycieli.
– Był powiązany z ludźmi z wietnamskiej milicji?
– To bardzo dobry człowiek. Cieszyłem się, że mogę u niego pracować i spłacać dług.
– Spłacił pan?
– W dwa lata.
2 Wietnamczyk z polskim obywatelstwem, bogaty biznesmen z Wólki
Wątpi w szczerość relacji, w których mowa o komunistycznych służbach i długach u przemytników ludzi:
„To fakt, że w Wólce jest wielu nielegalnych emigrantów. To fakt, że przerzut kosztuje 10 tys. dolarów i trzeba go często spłacać w ratach. Jednak to nie jest układ przestępczy, ale raczej handlowy. Nie sądzę, żeby były w tym jakieś komunistyczne służby”.
– Mamy relacje wielu osób, które przez to przeszły – mówimy.
To może tak jest, ale ja nic nie wiem – ucina rozmowę zamożny Wietnamczyk.
3 Mężczyzna, 40 lat, w Wietnamie pracował w państwowej firmie jako ekonomista
– Jak pan tu trafił?
– Przez Rosję, przez zieloną granicę w 2002 r. Prosto do Wólki.
– Dług?
– 10 tys. dolarów.
– U kogo?
– To osoba powiązana z wietnamską milicją. Umowa była taka: „Jedziesz do Polski i tam odpracujesz”.
– Jak wyglądały pierwsze dni?
– Pożyczyłem 500 zł i kupiłem wózek. Tak zostałem tragarzem. Po dług przychodzili co miesiąc. Mówili, że są od mojego wierzyciela z Wietnamu.
– Kim są oni?
– Są powiązani z wietnamską milicją.
– Czy zdołał pan spłacić dług?
– Nie zdołałem go spłacić w terminie. Potem dług zaczął narastać. Dziś nie wiem, ile wynosi, wiem, że nie zdołam go spłacić nigdy.
– Szukają pana?
– Szukali mnie, ale się urwałem. Zdołałem zalegalizować pobyt. Teraz nie mogą mi wiele zrobić. Ale innym tak. Przychodzą do domów, chcą pieniędzy.
– Grożą?
– Mówią, że mają dobry kontakt ambasadą Wietnamu. To groźba: jeśli nie oddasz pieniędzy, to możesz zostać deportowany.
– Jak to?
– Mogą cię wskazać polskiej służbie granicznej. Oni cię zatrzymują i proszą o potwierdzenie danych przez ambasadę. Jeśli ambasada po twierdzi dane, jest to podstawa do deportacji.
– Inne groźby?
– Słyszałem o pobiciu przez chuliganów oraz o groźbach wobec rodziny.
„Wietnamskie przedsiębiorstwa eksportujące siłę roboczą – które są w większości powiązane z państwem (…) mogą obciążać chętnych do pracy za granicą opłatami dużo wyższymi niż te przewidziane prawem, dochodzą one nawet do 10 tys. USD. (…) Powoduje to, że są oni wyjątkowo narażeni na wykonywanie niewolniczej i przymusowej pracy”.
5
Większość nielegalnych Wietnamczyków trafia do Wólki Kosowskiej pod Warszawą. To jedno z największych centrów handlowych w Europie. Powierzchnia hal – ponad 60 ha, tysiące hurtowni w jednym miejscu. Największe interesy należą do Turków, Chińczyków i właśnie Wietnamczyków.
Statystycznie w Wólce nie ma większych problemów.
Straż graniczna? W pierwszym półroczu 2012 r. przeprowadziła w Wólce 16 działań. Zatrzymano ośmiu Wietnamczyków i Chińczyka. Cztery osoby zwolniono, pięć trafiło do ośrodków dla cudzoziemców.
Policja? W ciągu ostatnich 12 miesięcy wykryła tam 36 przestępstw: wprowadzenie do obrotu podróbek, nielegalnego oprogramowania – informuje nas rzecznik stołecznej policji.
Z centrów same korzyści ma gmina Lesznowola. Na podatkach gruntowych odprowadzanych przez właścicieli hal gmina zarobiła w zeszłym roku 5,6 mln zł. W dodatku – czytamy w mailu od samorządowców – handlowcy opłacają turniej tańca towarzyskiego o puchar pani wójt, akcje charytatywne, wyremontowali świetlicę środowiskową. Władze są więc zadowolone. Pytanie, czy na pewno powinny być.
6 Mężczyzna, 35 lat, rolnik z wietnamskiej prowincji, od 5 lat w Polsce
– Czy w Wólce są ludzie dbający, by długi były płacone?
– Tak, należy unikać spotkań z nimi.
– Czymś się wyróżniają?
– Chodzą w garniturach.
– Kto im płaci?
– Biznesmeni z Wólki. Bogaci ludzie, którzy w Polsce są od dawna.
– Są powiązani z wietnamską milicją?
– To oczywiste dla wszystkich, choć nie mam na to dowodów. Oni są w dobrych stosunkach z naszą ambasadą, chwalą się tym.
– Boi się pan naszych służb celnych, policji czy straży granicznej?
– Najmniej służb celnych, straż graniczna jest ostrzejsza. Czasem przyjeżdżają w kominiarkach, z długą bronią. Każą kłaść się na ziemi.
– A policja?
– Przyjeżdżają w cywilu. Trzeba mieć stówę w kieszeni, żeby im zapłacić. Wtedy się odczepiają.
– Czy ma pan wrażenie, że polskie służby przyjeżdżają po konkretną osobę? Na przykład taką, która jest niewygodna dla właścicieli?
– Często przyjeżdżają po konkretną osobę, ale nie wiem dlaczego. Potem chodzą plotki, że ten człowiek jest przestępcą, że kogoś oszukał w biznesie.
7 Relacja dwóch Wietnamczyków, którzy bali się z nami spotkać, ale przekazali nam opowieść przez pośrednika
Mieliśmy jechać do nielegalnej pracy w Polsce. Pośrednik brał po 9 tys. dolarów od głowy. Okazało się, że nas oszukał. Trafiliśmy do Rosji – warunki przypominały obóz pracy. Zdecydowaliśmy się uciekać. Za przemyt na Litwę musieliśmy zapłacić dodatkowo po tysiąc dolarów. Tam na dworcu wsiedliśmy do pociągu do Polski. Nikt nas nie kontrolował. Trafiliśmy tam gdzie wszyscy – do Wólki. Zaczęliśmy pracę.
Po jakimś czasie pracodawca powiedział: „Macie dług, 9 tys. dolarów każdy”. Chciał nam odtrącać dług od pensji. Ale przecież pośrednik nas oszukał. Miał nas dostarczyć do Polski, a dostarczył do Rosji. Za co mamy płacić?! Odmówiliśmy. Po kilku dniach zaczęły do nas dzwonić rodziny z Wietnamu: „Dlaczego nie płacicie? Przychodzą jacyś ludzie. Mówią, że mamy dług!”.
8
Pan Nguyen Van Thai na pewno należy do elity. Jest wiceszefem Stowarzyszenia Wietnamczyków w Polsce – organizacji utrzymującej związki z ambasadą wietnamską.
– To normalne, że obcokrajowcy utrzymują kontakt z ambasadą. Tu nie chodzi o politykę, o kontakty z rodziną, która jest w kraju, o normalne, spokojne życie i prowadzenie interesów – mówi pan Thai. Stowarzyszenie organizowało zbiórki dla tych, którzy ucierpieli w niedawnym pożarze hal w Wólce. Dba o czas wolny członków stowarzyszenia, organizując mecze piłkarskie np. z polskimi policjantami. Pan Thai, od 1964 r., kiedy przybył do Polski, zrobił dużo dla kultury – przetłumaczył „Pana Tadeusza”, teraz tłumaczy „Chłopów”.
Kiedyś miał restaurację w Warszawie, teraz firmę zajmującą się tekstyliami w Wólce. Bywa tam rzadko, raz w tygodniu – interes jakoś się kręci.
Uważa, że historie o „przymusowej pracy”, „wpływach wietnamskich służb” są nierealne:
– Zapewne ludzie sprzedają ziemię, dom w Wietnamie, by się tu nielegalnie dostać, ale o mechanizmie, który opisujecie, nie słyszałem.
Jak handlowcy z Wólki opłacają policję
Przyjmowanie pieniędzy przez policję od przedsiębiorców jest łamaniem prawa. Ale każdy przepis można obejść. Jak to działa w Wólce? Wietnamscy sponsorzy przekazują darowizny gminie. Gmina oddaje je policji. Lokalny komendant płaci funkcjonariuszom za ponadnormatywną służbę: „biorąc pod uwagę sugestie darczyńców”. Proste!
Oto dowody: Fragmenty odpowiedzi wójta gminy Lesznowola na pytania „Wprost”: „Mieszkańcy Wólki zawdzięczają centrum chińskiemu i tureckiemu modernizację świetlicy środowiskowej oraz sfinansowanie ponadnormatywnych służb policji, co wpływa na poprawę bezpieczeństwa publicznego w tej miejscowości”. „W tej miejscowości występuje także wyższa niż w pozostałych częściach gminy przestępczość (…). Jak już wspomniałem, kupcy starają się przeciwdziałać tym zjawiskom poprzez finansowanie ponadnormatywnych patroli policyjnych”.
Rzecznik Komendy Głównej Mariusz Sokotowski mówi, że to niemożliwe. Sponsor nie ma prawa opłacać funkcjonariuszy. Rzecznik stołecznej policji Mariusz Mrozek podkreśla, że ponadnormatywne służby opłacane są przecież z budżetu gminy, a nie z pieniędzy firm prywatnych. A jednak mechanizm finansowania działa. Jak?
Dopytaliśmy w gminie: „W imieniu wice Wójta Marka Ruszkowskiego, przesyłam uzupełnienie informacji. W 2011 roku kupcy zasilili budżet Gminy w kwocie 67,3 tys. zł w formie darowizny.
W 2012 roku 120 tys. zł w formie darowizny. Gmina przeznaczyła w/wym. środki na poprawę bezpieczeństwa w gminie, na rekompensaty pieniężne za czas służb ponadnormatywnych Policji. Przekazała je Gmina na Fundusz Wsparcia Komendy Wojewódzkiej Policji z przeznaczeniem na wydatki Komisariatu Policji w Lesznowoli. Komendant Policji organizuje służby ponadnormatywne, biorąc pod uwagę sugestie darczyńców na terenie obejmującym w/wym. miejscowość w czasie pracy Centrów Handlowych”.
9 Kobieta (prosi, by nie podawać żadnych danych, boi się o dzieci, które zostały w Wietnamie)
W mojej miejscowości pojawiło się ogłoszenie, że poszukiwane są szwaczki. „Casting” był w Hanoi, w firmie pośredniczącej. Przyjechał właściciel z Polski, pan P. Osobiście z nami rozmawiał.
Podpisałam kontrakt na rok z możliwością przedłużenia umowy. Firma pośrednicząca nauczyła nas, co mówić, żeby dostać polską wizę. Pośrednictwo kosztowało naszą rodzinę 7 tys. dolarów.
Po przylocie do Warszawy pan P. zabrał nam paszporty i telefony komórkowe. Wsadził nas do samochodu i zawiózł do Bydgoszczy. Od razu kazał iść do pracy. Pracowaliśmy od 6 do 19 z przerwą na posiłek o 12. Mieszkaliśmy w jednej sali – w kilkanaście osób.
Okazało się, że pracodawca będzie nam płacił mniej, niż się umawialiśmy. Miało być 350 euro za osiem godzin dziennie przez miesiąc. Okazało się, że będzie 600 zł za 13 godzin. Zamykali nas, nie wolno było wychodzić. Po kilku tygodniach uciekłam. Jestem teraz chroniona przez prawo jako ofiara handlu ludźmi.
Niedługo po ucieczce do mojej rodziny w Wietnamie zadzwonił ktoś od pośrednika. Powiedzieli, że mam 24 godziny na powrót. Nie wróciłam, ale rodzina musi spłacać dług.
Reszta załogi szwalni uciekła po jakimś czasie -po prześcieradłach. Trafili do Wietnamczyków, którzy od dawna są w Polsce. Poinformowali ich, żeby nie zwracali się do polskich organizacji. Zaproponowali następujący interes: wykupią paszporty od pana P. (o ile robotnicy się zarzucą albo wezmą na siebie nowy dług) i pomogą znaleźć zatrudnienie w Wólce:
„Nie się nie martwcie, pomożemy wam. Będziecie mieli pracę, po jakimś czasie spłacicie wszystkie długi”.
10 Z artykułu Mac Viet Hong, redaktor naczelnej opozycyjnej gazety „Dan Chim Viet” wychodzącej w Polsce:
„W środowisku Wietnamczyków za przybudówkę Komunistycznej Partii Wietnamu uważane jest Stowarzyszenie Wietnamczyków w Polsce. (…) Stowarzyszenie zupełnie jawnie zapraszało funkcjonariuszy ministerstwa bezpieczeństwa publicznego do Warszawy, udzielając im gościny i wspomagając prowadzone przez nich na terenie Polski działania operacyjne”. Mac Viet Hong od 15 lat mieszka w Polsce, ma zakaz wjazdu do Wietnamu. Jako przykład działalności Stowarzyszenia podaje „list gończy”, który za jedną z rodaczek (miała dopuścić się oszustw) wystawiła „komisja do spraw bezpieczeństwa SWP”:
„Komisja ds. bezpieczeństwa naszej wspólnoty żąda od Tran Thi Minh Sam kontaktu z ambasadą, aby zakończyć sprawę, zanim będzie zbyt późno. Wychodząc naprzeciw żądaniom poszkodowanych, publikujemy zdjęcie Sam. Kto ma informacje o tej osobie, proszony jest o kontakt pod numerami telefonów…”.
Mac Viet Hong, która ujawnia w swej gazecie podobne sprawy, zna historie z „długami” Wietnamczyków.
– Są winni pośrednikom po 7, czasem 10 tys. dolarów. Po przerzuceniu do Polski zapożyczają się u rodziny lub znajomych, którzy tu są. Robią po to, by spłacić pośredników. Potem odpracowują dług u rodziny lub znajomych – opowiada pani Róża.
Historiami o spłatach długów dla pośredników powiązanych z komunistycznymi służbami Wietnamu nie jest zdziwiona Ton Van Anh, opozycjonistka działająca w Stowarzyszeniu Wolnego Słowa:
– Znam kilkuset ludzi, którzy tego doświadczyli.
11 Mężczyzna, 37 lat
Jestem synem żołnierza armii południowego Wietnamu. Ojciec po wojnie przez trzy lata siedział w obozie.
W 2007 r. przedostałem się do Polski przez zieloną granicę. Kosztowało to 7 tys. dolarów. Miałem w Polsce przyjaciela, który spłacił mój dług. Od tej pory „byłem wolny”, musiałem spłacić pieniądze, ale nie pośrednikom, tylko koledze. Zacząłem handlować na bazarku. Szybko zostałem aresztowany przez straż graniczną. Natychmiast wystąpiłem o azyl polityczny. 20 lutego 2008 r. w areszcie dla cudzoziemców na Okęciu zostałem wezwany na przesłuchanie. W sali nie było Polaków, tylko trzech Wietnamczyków z ministerstwa bezpieczeństwa publicznego. Na stole zobaczyłem moją teczkę personalną, z papierami, na podstawie których starałem się o status uchodźcy. Jakim prawem? Nikt nigdy mi tego nie wytłumaczył.
Dziś mieszkam w Polsce, od 2011 r. mam status uchodźcy.
Zdaniem straży granicznej nie jest możliwe, by wietnamscy funkcjonariusze przesłuchiwali kogoś, kto stara się o azyl. Niemożliwe też, by teczka z dokumentami azylowymi leżała podczas przesłuchania na stole.
Jednak straż przyznaje, że funkcjonariusze Urzędu Kontroli Ruchu Granicznego Wietnamu przyjeżdżają do Polski na „wywiady” ze „swoimi obywatelami”. Pozwala na to mowa międzyrządowa z 2004 r. Czy to dobrze, że Polska współpracuje z wietnamską bezpieką?
12 Raport Human Rights Watch, styczeń 2012:
„Rząd Wietnamu systematycznie łamie wolność słowa, prawo do zrzeszania się, pokojowych zgromadzeń. Niezależni pisarze, blogerzy, obrońcy praw człowieka, którzy podważają politykę rządu, ujawniają przypadki korupcji, nawołują do zmiany jednopartyjnego systemu władzy, są inwigilowani, zatrzymywani na długi czas bez możliwości kontaktu z adwokatem i skazywani na coraz dłuższe wyroki więzienia. Policja w celu wymuszenia zeznań posługuje się torturami”.
13 Mężczyzna, około 60 lat
W Wietnamie byłem działaczem społecznym, przeciwstawiałem się burmistrzowi, żeby nie odbierano ludziom ziemi. W końcu miałem dość, chciałem wyjechać. Obiecywano mi, że w Polsce będę legalnie. Kosztowało mnie to 10 tys. dolarów. Oczywiście mnie oszukali. Dług spłaciłem w dwa lata, ale i tak go mam. Ktoś zgłosił się do mojej żony w Wietnamie i powiedział, że ciągle jestem coś winny. Posyłam jej pieniądze. Ona płaci „im” 100 dolarów miesięcznie. To jest cena spokoju.
W wolnych chwilach czytam książki, gram w chińskie szachy. Nie myślałem o powrocie do Wietnamu. Trudno mi zaakceptować tamten system. Od dziesięciu lat jestem w Wólce. Nie nauczyłem się polskiego. Staram się stąd nie ruszać, żeby nie narobić sobie kłopotów.
Tekst oryginalnie został opublikowany w tygodniku “Wprost”, 24 września 2012 r.
Powyższy tekst został nominowany do nagrody dziennikarskiej Amnesty International Pióro Nadziei 2013 na najlepszy tekst prasowy o prawach człowieka.