W tym tygodniu brytyjskie agencje rządowe, w tym między innymi dość podejrzana GCHQ (Government Communications Headquarters – Centrala Łączności Rządowej), po raz pierwszy w trakcie publicznego przesłuchania odniosą się do bezpośrednich zarzutów i przedstawią swoje stanowisko w sprawie masowej inwigilacji obywateli – jest to o tyle ciekawe, że będzie to pierwsza ich wypowiedź na ten temat od czasu ujawnienia informacji przez amerykańskiego sygnalistę.
Problem tajnych służb leży tak naprawdę w… tajemnicy.
Ciężko jednak zdecydować, czy inwigilacja powinna być legalna, jeśli osoby za nią odpowiedzialne zaprzeczają, że takie działania miały kiedykolwiek miejsce.
Brytyjski program TEMPORA już od samego początku stanowi kość niezgody. Choć GCHQ zaprzecza jego istnieniu, tak naprawdę po cichu sama go prowadzi, broniąc podstaw prawnych, na których się opiera.
Pracownicy agencji będą nas zatem za wszelką cenę przekonywać o tym, że inwigilacja była konieczna, jednocześnie uparcie twierdząc, że nie podejmowali w tym kierunku żadnych kroków. Kuriozum nad kuriozami.
Trochę przypomina to scenę, w której Billy Bunter nie chce się przyznać, że zjadł czyjeś ciastko. „Naprawdę nie wiem, gdzie się podziało twoje ciastko. A jak już je zauważyłem, to ci go przecież nie zjadłem”.
Nieprawdą jest, że całkowicie kwestionuje się istnienie wspomnianego programu inwigilacji. Choć z drugiej strony nie ma też nikogo, kto twierdziłby, że TEMPORA rzeczywiście działa.
Wydawałoby się, ze pierwsza zasada dotycząca programu TEMPORA brzmi… „nie można ani potwierdzić, ani zaprzeczyć, że on rzeczywiście j e s t”.
To stara śpiewka agencji wywiadu, które zazwyczaj nie są w stanie „ani potwierdzić, ani zaprzeczyć” czemukolwiek. A to już zakrawa o śmieszność.
Magazyn „Wired” donosi, że podczas wstępnego przesłuchania w lutym wesoło rozprawiano na temat wymowy słowa „Tempora”. Spierano się, czy akcent powinien padać na „temp”, czy może bardziej na „ora”. Kiedy politycy poprosili doradcę rządu o ocenę prawidłowości własnej wymowy, ten stwierdził, że… „nie może ani potwierdzić, ani zaprzeczyć”.
Powyższe kwestie sądy będą rozpatrywać jeszcze w tym tygodniu. Tymczasem we wtorek w brytyjskim parlamencie odbędzie się „debata” nad przedłożonym niedawno projektem „pilnej” Ustawy o Przechowywaniu Danych Osobowych i Uprawnieniach Operacyjnych (Data Retention and Investigation Powers Bill), który w takim pośpiechu przygotowywano w zeszłym tygodniu.
Cudzysłów nie jest tutaj przypadkowy – ustawa zdobyła już ponadpartyjne poparcie ze strony całego politycznego establishmentu. Cudzysłowu użyłam także w przypadku słowa „pilny” – było wystarczająco dużo czasu, aby przeprowadzić konsultacje, lecz rząd najwyraźniej woli podpisywać porozumienia za zamkniętymi drzwiami.
Czy zatem termin wejścia w życie nowej ustawy, który zbiegł się w czasie z bezprecedensową kontrolą prawną inwigilacji jest tylko kwestią przypadku?
Profesor Heather Brooke, powołana niedawno w skład Niezależnego Panelu ds. Inwigilacji mającego za zadanie zbadać poczynione działania oraz zarekomendować kierunek rozwoju przyszłej polityki w tej kwestii, jest odmiennego zdania.
Jak powiedziała „Evening Standard”, w poniedziałek rozpoczął się proces sądowy, w którym Liberty, Privacy International i Amnesty International wysuną wobec GCHQ zarzuty dotyczące udziału w masowej inwigilacji i zbieraniu danych.
Rząd zdaje się być zaniepokojony faktem, iż Trybunał do spraw Operacyjnych (Investigatory Powers Tribunal) może uznać jego działania za nielegalne.
Profesor Brooke zaprezentowała ciekawą teorię na temat motywów, którymi kieruje się rząd. Nie można jej jednak „ani potwierdzić, ani zaprzeczyć”.