Najbardziej dramatyczne wydarzenia miały miejsce 17 lutego we wczesnych godzinach porannych. Oddziały policji prewencyjnej przypuściły szturm na Plac Perłowy, aby usunąć z niego demonstrantów. Czołgi zablokowały dostęp na plac, a policja rozpędziła manifestantów przy pomocy ostrej amunicji, gazu łzawiącego, pałek, gumowych pocisków i strzelb.
Jeden ze świadków powiedział Amnesty International, że policjanci strzelali z różnych stron, między innymi z mostu nad placem, podczas gdy protestujący w popłochu szukali schronienia.
18-letnia studentka medycyny Khadija Ahmed, wolontariuszka w punkcie medycznym na placu, powiedziała pracownikom Amnesty International, że strzały usłyszała 17 lutego po godz. 3:00 rano. – Część rannych dotarła do naszego namiotu od razu z podrażnieniami spowodowanymi przez gaz łzawiący. Potem policjanci wrzucili lub wystrzelili do środka dwa kanistry z gazem łzawiącym i opuścili płachtę wejścia. Ludzie płakali, prosząc o ratunek.
– Ludzie krzyczeli „Salmiya, salmiya, nie atakujcie nas, nie mamy broni…” – dodała jej bliźniaczka Zeinab. – Jeden z policjantów na mnie krzyczał, a drugi bił pałką mojego ojca, który starał się mnie chronić.
W wyniku ataku na Plac Perłowy zginęło 5 osób, w tym 60-letni Isa Abdulhassan, który zmarł na miejscu wskutek obrażeń głowy. Z dokumentacji medycznej, do której dotarła Amnesty International, wynika, że najprawdopodobniej strzelano do niego z odległości 2 metrów.
Ponad 10 pracowników służby zdrowia poinformowało Amnesty International, że 17 lutego zostali zaatakowani przez policję podczas prób opatrywania rannych.
Chirurg dr Sadeq al-Ekri powiedział organizacji, że policjanci zatrzymali go, związali mu ręce za plecami i siłą wrzucili do autobusu. Potem ściągnęli mu spodnie i okładali go pięściami i pałkami po całym ciele, łącznie z genitaliami.
Nie przestając go bić, funkcjonariusze grozili mu, także molestując seksualnie.
– Obrażenia ciała znikną, ale uraz psychiczny nie… Nie mogłem uwierzyć, że coś takiego może mieć miejsce w Bahrajnie – powiedział dr Sadeq al-Ekri.
Przez 4 godziny, od ok. 6:30 rano, nie pozwolono karetkom wjechać na plac. W konwoju pięciu karetek zatrzymanych przez oddziały prewencyjne policji ok. 8:30 był sanitariusz Jamil Abdullah Ebrahim. Powiedział Amnesty International, że policjanci wyciągnęli go z pojazdu i zaczęli bić. – Było ich około 12. Bili mnie pałkami, czarnymi, drewnianymi pałkami długimi na ok. 60 cm. Niektórzy zdjęli hełmy, żeby mnie nimi bić.
Po pięciominutowym ataku Jamil Abdullah Ebrahim znalazł kolegę z zakrwawioną twarzą. Funkcjonariusze uderzyli go w głowę kolbą karabinu i grozili, że zabiją go, jeśli tu wróci.
– W żaden sposób nie da się uzasadnić tego, że nie pozwolono karetkom wjechać na plac, a niosący pomoc demonstrantom pracownicy służby zdrowia sami stali się ofiarami ataku – skomentował Malcolm Smart, dyrektor programowy Amnesty International ds. Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. – Podaje to w wątpliwość charakter rozkazów otrzymanych przez policję. Należy niezwłocznie przeprowadzić dochodzenie w tej kwestii.
Tłumaczyła: Aleksandra Szkudłapska