Szpital w biurze Amnesty

Murat Çekiç, dyrektor Amnesty Turcja opowiada o bezsennym tygodniu w Stambule.

Stambuł. fot. NarPhotos

14 czerwca, Stambuł.
Podczas gdy piszę ten artykuł, na placu Taksim protestuje przynajmniej 10 000 ludzi, wszyscy z 10 000 różnych powodów. Ale u nas w biurze panuje spokój.
Jednak przez dwa dni mieliśmy tu prowizoryczny szpital. Nasze biurka i stoły służyły jako łóżka dla rannych, a  wszędzie na podłodze porozkładane były śpiwory, leki i jedzenie. We wtorek w końcu mogliśmy posprzątać bałagan i ustawić biurka i komputery na swoje miejsce.
Po raz pierwszy usłyszałem o proteście w czwartkową noc (30 maja) w drodze powrotnej do Stambułu. Jednak w rzeczywistości policja po raz pierwszy użyła przemocy w piątek (31 maja). Miałem akurat dzień wolny od pracy i postanowiłem przyjść do biura o 15, aby opowiedzieć o tych niewiarygodnych zdarzeniach, które miały miejsce.
Próbowałem dostać się do biura metrem, jednak było ono zamknięte i musiałem iść na piechotę. Nie mogłem obrać trasy, którą zwykłem chodzić, gdyż gaz łzawiący palił moją twarz oraz nos. Gdy dotarłem na miejsce, okazało się, że wiele osób również postanowiło przybyć do naszej siedziby, w tym studenci, którzy pracują dla nas zbierając fundusze na mieście.
Ciastka i mleko przez Twittera
Wszyscy byli podenerwowani i przestraszeni. Nie wiedzieliśmy czy jesteśmy bezpieczni, ale uznaliśmy, że ludzie protestujący na ulicy potrzebują schronienia. Cały transport miejski ustał, a taksówki ciężko było gdziekolwiek znaleźć.
Władze zarządały: „nie demonstrujcie na palcu Taksim”, ale gdzie indziej ludzie mogli pójść? Stambuł ulokowany jest dosłownie na dwóch kontynentach, więc ciężko jest wrócić do znajdującego się po drugiej stronie domu, jeśli nie chce się pływać.
Personel Amnesty dobrowolnie został w biurze i wykorzystał nasze profile w mediach społecznościowych, aby poinformować ludzi o możliwościach uzyskania pomocy medycznej i porady prawnej.
Kupiliśmy dużo środka zobojętniającego kwas (Gaviscon), ponieważ, gdy zmiesza się go z wodą, przeciwdziała on objawom skórnym wywołanym przez gaz łzawiący.
Zaczęli się schodzić przyjaciele i rodzina. Nasza siedziba znajduje się na pierwszych dwóch piętrach otoczonego ogrodem oraz wysokimi murami budynku ulokowanego przy najbardziej ruchliwej ulicy handlowej w Stambule. Pogoda była w sam raz, a w ogrodze unosiło się mniej gazu łzawiącego, mimo iż rozprzestrzenił się on już wszędzie.
Wszystkie lokale handlowe były pozamykane, jednak po opublikowaniu przez nas postów w mediach społecznościowych, mnóstwo ludzi  zaczęło przysyłać nam rzeczy. W ciągu trzech godzin zebraliśmy ogromną ilość paczkowanego jedzenia, mleka i podstawowych lekarstw.
Zatrzymani w autobusie
Nie spaliśmy. Odebraliśmy niewyobrażalną ilość telefonów z informacjami o znęcaniu się nad aresztantami w izbach zatrzymań i braku odpowiedniej ilości prawników. Daliśmy więc ludziom numery do adwokatów, którzy zgodzili się pomóc za darmo.
Ponieważ nie wpuszczono nas do aresztów, trzech prawników ze stambulskiej palestry obiecało udokumentować dla nas dowody tortur i maltretowania. Dowiedli, że aż 60 osób przetrzymywanych jest w autobusach przeznaczonych normalnie dla 40 osób. Wiele z nich potrzebuje pomocy medycznej, a mimo to trzymana jest tam godzinami bez jedzenia i wody.
Jeden z prawników-wolontariuszy oraz działacz Amnesty założyli maski na twarze i obaj opuścili teren w poszukiwaniu wody. Znaleźli otwarty sklep i wykupili cały jej zapas. Kasjer opuścił im połowę ceny i wyszukał trochę jedzenia. Następnie złapali taksówkę, dotarli nią aż do kwatery głównej policji w Stambule i przekazali produkty aresztantom, którzy zmuszeni byli wytrzymać bez wody i prowiantu trzy godziny.
Szpital w biurze
W sobotni poranek wciąż wszędzie było pełno gazu łzawiącego. Wtedy właśnie Tureckie Stowarzyszenie Medyczne (Turkish Medical Association – TMA) oznajmiło, iż potrzebuje trzeciego  szpitala polowego. W ramach wolontariatu wysłano ponad 20 studentów medycyny, którzy wytłumaczyli nam jak zająć się rannymi ludźmi oraz jak zaaranżować wnętrze naszej siedziby.
Przyszła do nas przerażona i zszokowana rodzina z 5-letnim dzieckiem. Nie mieli nic wspólnego z protestem – ojciec był sprzątaczem w biurze niedaleko placu Taksim. Zabrał ze sobą do pracy rodzinę, gdyż sądził, że biuro będzie bezpiecznym miejscem. Okazało się jednak, że jest ono zamknięte i cała rodzina wylądowała na ulicy bez masek przeciwgazowych. Zaczęli więc biec, a dziecko płakać.
Gaz łzawiący sprawia, iż masz wrażenie że palisz się niczym ogień. Nasi wolontariusze udzielili dziewczynce pierwszej pomocy i poczęstowali ją ciastkami oraz sokiem pomarańczowym. Płakała przez co najmniej 40 minut, na szczęście mieliśmy kolorowe długopisy i papier. Oglądała też kreskówki na YouTube – media społecznościowe na serio działają! Gdy sytuacja trochę się uspokoiła, rodzina mogła opuścić naszą siedzibę.
Palenie namiotów
Spokój w mieście panował jedynie do wtorku 28 maja o 5 rano, kiedy to policja zaatakowała mały kemping namiotowy w rogu parku Gezi. Spalono namioty, a nad ich właścicielami rozpylono gaz łzawiący. O 5 rano! Ci ludzie spali w swoich namiotach, a nie protestowali!
Po tej napaści protest coraz bardziej rósł w siłę. Nikt jednak nie spodziewał się, że będzie on trwać 17 dni. Piątek i sobota były najgorszymi dniami w okolicy placu Taksim, gdzie znajduje się nasze biuro. Ujrzeliśmy za oknem setki policjantów i baliśmy się, że zobaczą, iż prowadzimy prowizoryczny szpital. Oczywiście przyjęlibyśmy również zranionych przedstawicieli służb porządkowych.
Gdy poszedłem do apteki, przed jej wejściem napotkałem leżącego na ziemi młodego mężczyznę – był ranny i krwawił. Otoczyli go ludzie ubrani w białe kilty lekarskie. Wtem policja wystrzeliła gazem pieprzowym prosto w nas. Zacząłem biec i do tej pory nie wiem co później stało się z tymi ludźmi. Czuję się winny, ale to był instynkt. Wszyscy mamy podobne przeżycia.
Jeden z moich kolegów z uczelni zadzwonił mówiąc, że pojemnik z gazem łzawiącym wpadł właśnie przez okno jego sąsiadki, podczas gdy ta zwyczajnie siedziała sobie w swoim salonie. Policja rzucała je na oślep. Kobieta płakała przez wiele godzin, a my pomogliśmy jej znaleźć adwokata.
W meczecie, który również został przeobrażony w szpital polowy, znajdowali się ludzie ze złamanymi rękami i nogami – personel medyczny nie był w stanie ani dostać się ani wydostać z budynku, gdyż policja zagazowywała wejście.
Ciężka decyzja
W sumie około 100 ludzi leczonych było w naszym biurze, głownie z powodu małych ran oraz z powodu użycia wobec nich gazu łzawiącego. Odesłaliśmy dalej osoby z rękami i nogami złamanymi od uderzeń policyjnych pałek, które wymierzone zostały, gdy osoby te upadły pod wpływem działania drażniącej substancji.
Wciąż pracujemy nad naszą akcją na Twitterze i petycją, jak również zbieramy prośby o pomoc prawną. Dotychczas rozmawiałem z mediami z 15 różnych krajów, w tym z Chin.
To była ciężka decyzja podjąć się odpowiedzialności za zdrowie i bezpieczeństwo wszystkich osób znajdujących się w naszym biurze. Jednak jestem działaczem na rzecz praw człowieka, a ludzie potrzebują bezpiecznego schronienia.
Podejmij działanie! Wyślij list lub wiadomość e-mail do władz Turcji.
Śledźcie wiadomości pracowników Amnesty Turcja na Twitterze: @muratcekic @pilkiz @andrewegardner
Tłumaczyła Zuzanna Bogusławska