Miejsce jest głośne i niebezpieczne, a na dodatek wszędzie jest pył. Samochody pędzą główną drogą pod mostem przez cały dzień i noc.
– Musimy cały czas uważać, aby dzieci nie wbiegały na jezdnię. Samochody i ciężarówki jeżdżą tu bardzo szybko – mówi Suleiman.
Nie ma tam prądu, wody oraz kanalizacji.
– Po wodę chodzimy do pobliskiego meczetu, a żywność dostajemy od ludzi. Jesteśmy bardzo wdzięczni mieszkańcom Dahuk, są oni dla nas prawdziwymi braćmi. Kiedy tu przybyliśmy, nie mieliśmy nic poza ubraniami, które mieliśmy wtedy na sobie. Od ludzi i organizacji dostaliśmy koce i inne potrzebne rzeczy. Na razie to wystarczy. Najważniejsze, że jesteśmy teraz bezpieczni.
Gdy 3 sierpnia Suleimanowi i jego rodzinie udało się uciec przed napaścią Państwa Islamskiego na ich miasto rodzinne w regionie Sindżar, znaleźli się oni w tarapatach na górze Sindżar, podobnie jak dziesiątki tysięcy innych cywilów. Stało się to za sprawą ekstremistów, którzy ich otoczyli i odcięli wszystkie drogi prowadzące do góry. Uciekinierzy spędzili tam 8 dni w morderczym upale.
– Jadłem trawę i liście. Kiedy uciekaliśmy, zabraliśmy tyle wody, ile tylko mogliśmy. Małe dzieci niosły litr wody, ja 15, a mój najstarszy syn 20 litrów. Kiedy byliśmy na górze, dzieliliśmy się nią bardzo surowo, ale dzięki temu przeżyliśmy.
W momencie gdy oblężenie góry zostało przerwane, głównie dzięki oddziałom syryjskich Kurdów, którzy zapewnili bezpieczną drogę z północnej strony góry, tysiące zdesperowanych ludzi zaczęło uciekać.
– W pojazdach wysłanych, aby nas uratować, zabrakło miejsca dla nas wszystkich. Ja i moja rodzina musieliśmy iść przez 13 godzin. W pewnym momencie mój najmłodszy syn zachorował. Po dotarciu do obozu dla uchodźców w Syrii, syn trafił do szpitala na 2 dni. On nawet roku nie skończył, urodziny będzie miał dopiero 1 września.
W ostatnich dniach stan chłopca znowu się pogorszył, a niebezpieczne warunki życia pod mostem i brak kanalizacji sprzyjają chorobom.
Co w tej sprawie jest robione? 19 sierpnia Biuro Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców ogłosiło, że wkrótce zostanie zorganizowana pomoc na szeroką skalę dla pół miliona osób wysiedlonych z powodu konfliktu w północnej części Iraku. W zeszłym tygodniu ONZ ogłosiła „trzeci poziom alarmowy” (najwyższy z możliwych) dla kryzysu humanitarnego w Iraku, uznając że dopuszczono się już poważnych opóźnień w odpowiedzi na potrzeby i zapewnieniu dodatkowych środków.
Te dodatkowe środki nie dotrą w wystarczającym czasie. Są one potrzebne dla dziesiątek tysięcy wysiedlonych osób, takich jak Suleiman i jego rodzina. Żyją oni w okropnych warunkach i nie mają nadziei na powrót do swoich domów w najbliższej przyszłości.
Suleiman, jak wielu innych, którzy należą do mniejszości etnicznych i wyznaniowych, twierdzi, że już nie chce zostać w Iraku.
– My Jazydzi doświadczaliśmy prześladowań przez wiele lat. Moja córka wciąż ma blizny powstałe w wyniku obrażeń odniesionych podczas bombardowania naszego rodzinnego miasta 14 sierpnia. Teraz straciliśmy nasze domy, a wraz z nimi dorobek całego naszego życia. Nie mamy do czego wracać.
Chrześcijanie, którzy zostali wysiedleni z Sindżaru i Mosulu mówią w podobny sposób. Fadi Khachik, chrześcijanin z Sindżaru, który znalazł schronienie dla siebie, swojej żony i całej swojej rodziny na wsi w pobliżu miejscowości Dohuk, mówi:
– Opuściłem swój dom w Sindżarze 2 sierpnia, aby pobrać się w pobliskim Bartallah, rodzinnym mieście mojej żony. Państwo Islamskie zaatakowało Sindżar następnego dnia, a Bartallah kilka dni później. Obecnie my i nasze rodziny jesteśmy uchodźcami. Nasze domy zostały ograbione, a nasz majątek rozkradziony. Nie wyobrażam sobie, abym kiedykolwiek mógł wrócić do domu. Dla nas będzie najlepiej jak wyjedziemy do innego kraju, gdzie będziemy bezpieczni.
W międzyczasie dr Houda, lekarka ze szpitala w Mosulu, która uciekła z miasta po tym jak Państwo Islamskie wystosowało ultimatum 18 lipca, powiedziała mi, że ekstremiści z Państwa Islamskiego ukradli jej oraz innym chrześcijanom pieniądze i biżuterię podczas opuszczania Mosulu. Stwierdziła, że nie wyobraża sobie powrotu do Mosulu, po tym co się stało.
Warunki życia dla mniejszości w północnym Iraku pogorszyły się znacząco w ciągu ostatnich lat, co zmusiło wielu ludzi do opuszczenia kraju. Obecnie sytuacja przerodziła się w poważny kryzys. Uzbrojone oddziały Państwa Islamskiego systematycznie atakują niesunnickie społeczności muzułmańskie, zmuszając je do opuszczenia obszarów kontrolowanych przez te oddziały. Ich pierwszym celem były społeczności szyickich Turkmenów i szabak. Potem przyszła kolej na chrześcijan mieszkających w Mosulu. Dostali oni czas do 18 lipca, aby: przejść na islam zgodny z interpretacją Państwa Islamskiego, zapłacić podatek mniejszościowy, opuścić kraj lub zginąć. W ostatnim czasie, od początku sierpnia, Państwo Islamskie zajęło się mniejszością Jazydów, którą uważają za „czcicieli diabła”. Państwo Islamskie żąda, aby Jazydzi „nawrócili się”, w przeciwnym razie zginą.
Przyszłość wielu mieszkańców północnego Iraku wisi na włosku.
Tysiące ludzi wysiedlonych, a także irackie mniejszości społeczne pilnie potrzebują schronienia i pomocy humanitarnej. Społeczność międzynarodowa musi dołożyć wszelkich starań, aby zapewnić pomoc humanitarną bez żadnych opóźnień.
Tłumaczył Paweł Parchomenko