Historia jednej z tysięcy osób z Białorusi, które zetknęły się z represjami ze strony białoruskiego reżimu. Spisana i opracowana przez aktywistkę Amnesty International w ramach kampanii „Utracona codzienność”.
Zacząłem fotografować protesty sześć lat temu, gdy tylko kupiłem aparat. Po co? Miałem wokół odważne środowisko.
Moim sąsiadem na wsi był Aleś Puszkin (artysta, który zmarł w więzieniu w Białorusi w 2023 r.) a mój tata jest najodważniejszą osobą na świecie – przez dwa lata po wyborach w 2020 r. pozdrawiał nauczycieli w szkole – Żywie Białoruś! (Niech Żyje Białoruś – zabronione hasło na Białorusi).
WYBORY

Najważniejsze to biegać szybko.
Filmowałem przez dwie-trzy godziny i biegałem. Osoba z aparatem stawała się celem. Wszędzie armatki wodne, ciągle rzucali granaty. Nogi same mnie niosły.
Budzę się rano.
10 sierpnia. Nie wiem, gdzie iść, nie ma internetu. Jakimś cudem docieram do Placu Zwycięstwa. Panuje chaos, metro nie działa. Jakoś dochodzę do Rygi (centrum handlowego), gdzie jest protest. Nie ma w mieście żadnych samochodów osobowych, tylko więźniarki. Ktoś krzyczy:
– Tłum protestujących na Puszkińskiej!
Jestem szczęśliwy, myślę, że może zwycięstwo jest blisko.
– W Kobryniu policjanci opuścili tarcze!
Radość.
Idę ulicą Kujbyszewa, ciemno. Za mną kolumna sprzętu wojskowego, wojsko! Kładę się na trawie. Jak głupek. Kolumna zatrzymuje się niedaleko mnie. Ja w trawie, która mnie nie zakrywa. Krzyczą, wyskakują z karabinami maszynowymi.
Ja leżę po prawej stronie drogi, a oni biegną w lewo. Minęło?
Widzę w pobliżu szklane drzwi, stoi tam mężczyzna i patrzy. Podbiegam, mówię „przepraszam”. Pokazuje, że mnie nie wpuści. Znów kładę się na trawie. Czołgam się do następnej ulicy. A tam, na dziedzińcu, wszystkie drzwi wejściowe są otwarte, na ławkach – przekąska i lekarstwa. Zestawy pierwszej pomocy. Woda dla rannych.

Wychodzę z ciemności na wzgórze.
– Stój, bo strzelam.
Dwadzieścia osób z karabinami maszynowymi.
Biegnę, biegnę jak mogę, ale jest ślepy zaułek. I znów krzaki.
No to w krzaki. Skaczę, może mnie nie zobaczą. Tylko okazuje się, że za mną biegła dziewczyna, a za dziewczyną biegli oni.
Dziewczyna wskakuje do mnie w krzaki.
– No cześć.
Słyszymy krzyki.
Uderzenie butem w głowę.
GŁOWA DO DOŁU
Ona została zwolniona, mnie zabierają.
Wiem, że tego nie przeżyję.
Po prawej i lewej stronie po piętnastu policjantów, taki korytarz z policji, i na końcu więźniarka.
– Su*o, głowa do dołu.
Tak to.
Wybijają mi kolano.
Myślę, że tutaj umrę.
Biją, biją, biją.
Ciągną mnie za włosy.
Wrzucają nas jak śledzie do słoika.
Ktoś na dole, na nim leży kolejna osoba, potem kolejna i kolejna i kolejna…
Biją mnie przez godzinę pałkami i kopią. Myślę, że pode mną leżą trupy.
– Wyładunek.
Czuję, jak mężczyznę pode mną wyciągają za nogi, uderza o schody i jego zęby zostają na asfalcie. Nawet nie krzyczy, jest nieprzytomny.
Podnoszę głowę – Opuść głowę!
Znowu korytarz z policjantów. Następna więźniarka.
Jechaliśmy długo. Byle nie do Okrestiny, byle nie do Okrestiny.
OKRESTINA
(więzienie w Mińsku, znane z torturowania cywilów w 2020 r.)
Znowu ciągną za nogi, znowu korytarz policjantów.
Wtedy wydaje się, że śmierć jest blisko. Oto ona, nad moim ramieniem.
Jeszcze jeden cios i nie żyjesz.
Klęczymy na kolanach pod ścianą przez osiem godzin.
Biją, biją, biją, biją, biją, biją.
Biją.
Mężczyzna obok krwawi, ma ranę od granatu, prosi o pomoc.
Biją go, biją go. Cholera, tyle ciosów, a on wciąż żyje. Przychodzi pielęgniarka i też go bije, przeklinając.
Nie chcę być bohaterem i go ratować, muszę po prostu przetrwać.
Poranek.
Pozostało dwóch policjantów. Pomagają poluzować więzy, bo ręce mam spuchnięte, sine.
– Nikomu nie jesteście już potrzebni, teraz was wypuszczą.
Leżymy pod gruszami.

Śmierdzi moczem, bo tak pobili, że wszyscy się zesrali w spodnie. Wielu jest już bez spodni, ubrania mamy podarte, a grusze kwitną.
Przenoszą nas na otwarty dziedziniec.
Może to koniec?
Biją cały kolejny dzień.
Znowu noc. Nie mamy ani wody, ani toalety.
– Dobrze się zachowywałeś, przeniesiemy cię do celi.
Każą nam wynieść z niej materace.
Najpierw wpędzają mnie i czterdzieści dwie osoby do celi na sześć osób. Jest tylko miejsce do stania. Straszny upał. Wszyscy są nadzy. Ale mamy rudą od rdzy wodę i toaletę.
Mamy więźniów zakażonych wirusem HIV i z AIDS, z zapaleniem wątroby. Ale są doświadczeni, uczą nas żyć.
W podłodze jest dziura, w której pojawia się woda, potem znika. Oni nabierają wody z tej dziury w podłodze i się myją. Myślę, że już wolę śmierdzieć. A oni się myją, są najczystsi. Patrzymy z podziwem.
Czwartego dnia dają nam jeść – herbatę.
Czekam, co dalej. Mijają 72 godziny. Rozprawy i tak nie ma. Ani prawników, ani sądu.
Tylko raz przesłuchują.
– Jesteś fotografem. Jasne. Za to jest od 8 do 12 lat pozbawienia wolności.
Otwierają sprawę karną.
Ale nie straszne to.
Już tu jestem.
W celi mam dobrych chłopców. Ktoś po tym wszystkim umarł, ktoś wyszedł.
W nocy nie można spać. Co dwadzieścia minut zapalają światła, sprawdzają, czy śpimy.
Taki rodzaj tortur.
Czasami słychać krzyki ludzi za ścianą.
Jednej nocy – piekło. Jasne, wszyscy krzyczeliśmy, kiedy nas zamykano. Ale tej nocy rozlega się taki krzyk bólu, że wydaje się, że ziemia rozerwie się na pół i wszystko się zawali.
Gdy nas biją, ktoś w celi krzyczy – Żywie Białoruś!
Przestają nas bić. Strażnicy zostawiają nas na dziesięć minut, żeby ustalić, gdzie krzyczeli.
A potem… nieludzkie wycie.
Karetka nie przyjeżdża do naszej celi. Chociaż jeżdżą do Okrestina co pięć minut. Kiedy idę na przesłuchanie, z każdego kąta słyszę wołanie o pomoc.
Pomocy.
Pomocy.
Strażnik, który idzie ze mną, w drzwiach celi otwiera podajnik:
– Pomocy? Chciałeś rewolucji? Jesteś ofiarą rewolucji.
Po rozpoczęciu sprawy karnej przenoszą mnie do nowej celi. Jest tam nawet materac.
Mija godzina. Wyprowadzają nas.
Po 15-20 osób, znów jesteśmy na podwórze, gdzie nas bili. Znów widać więźniarki.
Śmiejemy się jak szaleni. Strażnik, który nas tyle godzin bił, mówi:
– Chłopaki, wsiadając trzymajcie głowę nisko, żeby się nie uderzyć, drzwi są nisko.
Cholera, po tym, co się stało, nawet jeśli pięćdziesiąt razy uderzysz w drzwi głową, nic nie poczujesz. Bardzo się śmialiśmy.
STAMTĄD
Każdy jest zmuszony coś podpisać, ale nie daje się tego przeczytać. Może podpisujemy wyrok śmierci.
Dokąd nas wiozą?
Drzwi się otwierają, mnie i Sławę wyrzucają w krzaki.
Sława był tak bity, że spuchł, stawy mu się nie zginają, ma żółte oczy. W celi tylko leżał.
Okazuje się, że jesteśmy w krzakach w parku leśnym Medweżyna.
Jesteśmy brudni, zakrwawieni. Ja – kulawy. Sława w ogóle nie może iść, muszę go nieść. Nie mamy pieniędzy, nie mamy telefonów. Jedzie trolejbus na Frunzeńską.
Ktoś pyta:
– Stamtąd?
– Stamtąd.
Na Frunzeńskiej jest komisariat. Chcę zgłosić napaść.
Nagi pytam ludzi, jak możemy dojść do komendy.
Ktoś wpycha nas do taksówki. Na miejscu wychodzi do nas policjant. Patrzy na mnie, na Sławę.
– Ty napiszesz zgłoszenie, a jego – do karetki.
Skarga nic nie daje, ale pokazują mi, co podpisałem w Okrestinie. Jeżeli ponownie zostanę zatrzymany – minimalna kara 12 lat.
Długo nie mogę normalnie chodzić.
Idę na protest dwa dni po wyjściu z więzienia.
A potem zaczynają do mnie jeździć.
Któregoś dnia dzwoni do mnie sąsiad.
– Żenia… Właścicielka mieszkania będzie za pięć minut. Nie sama. Czy coś schować?
Aparat wkłada do worka z ziemniakami. Są ziemiste, brudne. Kilka dysków twardych idzie do chleba tostowego. Przerabia mój komputer na stary grat, zostawia go na balkonie. Spuszcza moją flagę biało-czerwono-białą w toalecie.
– Żenia, wchodzą.
Otwierają drzwi, po prostu demolują mój pokój.
Muszę uciekać.
Tylko dokąd?
MIŁEJ PODRÓŻY
Do domu wracać nie można. Była dziewczyna pakuje moje rzeczy, które u niej zostawiłem. Daje mi pieniądze. To nie ma znaczenia, mówi, wyjeżdżasz.
– Kiedy?
– Teraz.
Moja siła to ludzie. Nie rozumiem, dlaczego mi pomagają.
Dzwonią do mnie z nieznanego numeru.
– Jedź na Litwę.
– Jaka Litwa? Ja nie mam wizy.
– Jedź, wszystko będzie dobrze.
Nie wiem, kto do mnie dzwoni.
– Jutro para będzie jechała samochodem, ze sprawami administracyjnymi i z dokumentami, niby to na leczenie. Oni cię zabiorą.
Jest tak dziwnie. Każą mi spakować się na dwa tygodnie.
Kiedy ich widzę, włosy stają mi dęba. Samochód mają napchany po dach.
Odchodzą na zawsze. Zabrali wszystko, co się dało. I zabierają mnie zamiast telewizora.
Dojeżdżamy do granicy, nikt nie ma wizy. Straż graniczna. Dwie godziny nikt do nas nie podchodzi. Czasami rozgrzewamy silnik.
Straż graniczna, policja. Patrzą na nas i wszystko rozumieją.
Jakie niby może być leczenie?
Pewnie w tym momencie był taki rozkaz: сhcą wyjechać – niech jadą.
– Miłej podróży.
Oddycham z ulgą.
Co dalej?
Przyjeżdżamy w trakcie lockdownu.
Nie wiadomo skąd znajduje się mieszkanie. Mamy czternaście dni legalnego pobytu, a potem trzeba będzie coś wymyślić. Dzwonię do polskiej ambasady, wyjaśniam sytuację. Zbiegłem z kwarantanny.

Konsul pyta:
Możesz zaczekać 10 dni?
– Czy będę tu legalnie?
– No cóż, przybiję pieczątkę i będziesz legalnie.
Spędzam w Wilnie kolejne 10 dni, dostaję polską wizę i wyjeżdżam do Warszawy.
Tam zamieszkam.
Kiedy przyjeżdżam do Warszawy, nie ma szoku.
To jak przygoda z poduszką finansową, która dawno się skończyła.
Co robić? Jak będę żył?
Kiedy jest praca, życie jest bardzo dobre.
Otrzymuję ochronę międzynarodową.
A potem wybucha wojna w Ukrainie.
Niektóre szczegóły usuwam z pamięci.
PRZEŻYŁEM. I DOBRZE
Jakoś to wszystko przeżyłem. I dobrze.
Źle mi jest tylko wtedy, gdy nie mam pracy. Wtedy spać nie mogę, jeść nie mogę.
Na emigracji zajmowałem się wyłącznie fotografią. Nie wiem jak. Bo chodziłem tygodniami bardzo głodny.
Jestem poszukiwany w Białorusi.
Nie chcę tam wracać.
Mój dom jest tam, gdzie są moi bliscy. A oni mogą być wszędzie.
Jestem emigrantem, ale jest mi z tym dobrze. Kiedy mam pracę jestem najradośniejszą osobą. Emigracja nie jest smutna, kiedy nie leżysz w łóżku.
Jestem bardzo szczęśliwy.
Wiele osób traktuje mnie życzliwie.
Cóż, próbuję tego samego.